poniedziałek, 18 marca 2013

Cafe Literacka

Na ulicy Mariackiej, zupełnie na początku, idąc od strony Bazyliki, znajduje się lokal, który już kilkakrotnie zmieniał nazwę, ale zawsze były to klimaty około książkowe. I powiem Wam, że przechodząc koło niego, miało się wrażenie, jakby spotykała się tam jakaś tajna organizacja, albo jakby lokal był zamknięty dla zwykłego przechodnia. Wiele razy widziałam, przez otwarte chwilowo drzwi, ogromne, drewniane, kręcone schody. Było w nich coś takiego niesamowitego, co jednocześnie czyniło je zupełnie niedostępnymi. 
Potrzebowałam jego odwagi, żeby znaleźć się w środku. I z chwilą, gdy przekroczyłam progi kawiarni Literackiej, żałowałam, że zrobiłam to tak późno. Bo wnętrze jest przepiękne. Bardzo dużo starych mebli i książki poustawiane na parapetach i przy kontuarze. Do tego coś, co zawsze dodaje lokalowi klimatu, czyli antresola, a na nią wiodące, wreszcie dla mnie dostępne, kręcone schody. 
I chociaż wystrój należy do tych bardziej ciężkich, ciemnych i tradycyjnych, to mimo wszystko niezliczona ilość zakamarków i wygodnych sof jest wystarczająca i dodająca całości wypoczynkowego i relaksacyjnego charakteru. 
Zresztą przyznam się Wam, że zawsze fascynowały mnie miejsca, gdzie panuje półmrok i nie wszystko jest dostępne moim oczom. Nie każdy kąt można dojrzeć i meble zlewają się w uspokajającym cieniu. W tym konkretnym przypadku dochodzą jeszcze cytaty poustawiane w ramkach na każdym stole. 
Jest tam również coś, co jest raczej rzadko spotykane w kawiarniach, czyli miejsce na większą ilość osób. Właśnie na owej antresoli, za drobnym podwyższeniem i filarem. Intymnie i przytulnie.
Jeśli chodzi o menu, to zrobiliśmy szybki przegląd na dole, od razu zamówiliśmy i czekaliśmy około 5 minut na gorącą czekoladę i kawę latte. Zapłaciliśmy około 20 zł, czyli kawiarniany standard. Czekolada bardzo bogata w smaku, gęsta i niesamowicie słodka (oczywiście nie tak słodka, jak bywa tabliczka czekolady. Raczej słodko-gorzka). Kawa natomiast w smaku bez większych zaskoków i bez większych rozczarowań. I chociaż tego wieczora nie trafiłam w swój własny gust (jak to bywa, zamówiłam jedno, a ochotę miałam na drugie), to i tak siedziało mi się tam bardzo przyjemnie. Jakby w zupełnie innym świecie, ukrytym za ogromnymi, skrzypiącymi drzwiami. Bezcenne. 




niedziela, 17 marca 2013

Nova Pierogova

No, Kochani. Pięknie nam się rozrasta kulinarny Gdańsk. Pięknie i z klasą. Chwali się to wielce. Bo oto w drodze do Filharmonii pojawił się bardzo interesujący, a co najważniejsze obiecujący, lokal. Zwie się Nova Pierogova i zajmuje się przede wszystkim pierogami (niespodzianka, prawda?). Już zanim się tam wejdzie człowiek staje i myśli, że miejsce z takim widokiem po prostu nie może być złe. Marina, Długie Pobrzeże ze wszystkimi swoimi cudami, kamieniczkami, Muzeum Morskim i tysiącem innych oko-zawieszajek. A do tego pięknie zaplanowany lokal (ukłony dla dewelopera) z wielkimi oknami, żeby przypadkiem nic nie umknęło. 
Od tego momentu będziecie się już tylko zachwycać. Wystrój bardzo kojący, spokojny, wysmakowany, przyjemny dla oka, subtelny, a jednocześnie absolutnie współczesny i designerski. Była tam ona, był i on. I o nim teraz chwilkę chciałam napisać, bo wprost nie mógł powstrzymać zachwytów nad projektem menu, nad grafiką, czcionką i ogólnym dopasowaniem. A menu rzeczywiście piękne, nówka, nie śmigane. Do tego same pyszności w środku, aż trudno się zdecydować. Ale idąc za moją zasadą, że pierwszy raz zamawia się standardowo, stanęło na ruskich pierogach dla niej, a dla niego pierogi ze szpinakiem i z fetą. 
Bo widzicie, Nova Pierogova to miejsce z profesjonalnym nastawieniem do pierogów. Tam musi być dobrze, smacznie i niezaprzeczalnie jakościowo. Tak przynajmniej obiecują w menu. Do tego mówią, że chcą być też niestandardowi w smaku i łączyć to, czego połączyć się nie da, podać to, czego podanie nie jest możliwe oraz zamienić to, co mało smaczne, w absolutnie wyśmienite . I powiem Wam, że chyba mają rację, bo porcja pierogów, jaką wszamaliśmy, była rewelacyjna. Ciasto jak w domu, nadzienie wyraziste i przepyszne, do tego niezbyt ciężkie dla żołądka, jak to zwykle bywa z pierogami. Jedna porcja posypana słonecznikiem, co stworzyło zaskakująco pozytywny duet. Jadłam i smuciłam się, że będę musiała przestać, czyli dokładnie tak, jak powinno być. 
Co będę Wam dużo pisała, jestem po prostu zachwycona. Obsługa przyjemna, uśmiechnięta, uprzejma, zainteresowana naszym nastrojem. Zachwycona jestem literalnie wszystkim, bo nawet kibelek przypadł mi do gustu (powstrzymam się jednak ze zdjęciami :) ). 
Cenowo wyszliśmy bez szwanku, bo za dwie porcje pierogów, colę i herbatę z duża dawką witaminy C, zapłaciliśmy około 45 złotych. Tylko ważne, żebyście zabrali gotówkę, bo terminala jeszcze nie mają. 
Generalnie ochy i achy. Cud, miód, malina, gotowane pierogi. 









wtorek, 12 marca 2013

Casino Diner

Jak już zapewne wiecie, jeden lokal może mieć kilka odsłon. Dlatego czasami (zawsze!) warto spróbować różnych kulinarnych kombinacji. Tak też zrobiłam z Casino Diner. Wiem już jacy są na śniadanie, wiem jacy są na obiad. Teraz wiem też (i powiem Wam) jacy są na deser. Deserów nie znalazłam w karcie, ale jak tylko zapytacie kelnera, to na pewno powie Wam co widnieje na kredowej tablicy i co może zaoferować do zasłodzenia się. Kelner, chociaż nie spotkałam go wcześniej, miły jak pozostali. Zresztą jest to jedna z dużych zalet Casino Diner. Uprzejmość jest tam niewymuszona, nienarzucająca się, klient czuje się tam tak, jakby był oczekiwany, ale bez zbędnej, sztucznej euforii. Wyważona naturalność. Uwielbiam to! 
Na zamówienie czekałyśmy (dwie one, bo przecież on nie przepada za słodyczami... jasne...) około 10 minut. Kawka Americano, kawa biała, ciasto marchewkowe i szarlotka z lodami. Wszystko za około 40 złotych. Naturalny smak kawy, chociaż dla mnie jak zwykle za mocny, stąd spienione mleko, które naprawia problem. Ciasto marchewkowe nawet ok, chociaż jadłam lepsze (a nawet piekłam!). Niestety smakowało odrobinę sztucznie. Natomiast szarlotka pierwsza klasa. W tym przypadku jedna z lepszych. jakie zdarzyło mi się podjadać (nie ja ją zamówiłam... duży błąd), dlatego bardzo ją polecam.
I generalnie polecam Wam Casino Diner, które znajdziecie niedaleko ronda Sobieskiego, ponieważ można tam całkiem przyjemnie i amerykańsko się zrelaksować. No to cóż, hej! 




poniedziałek, 11 marca 2013

Mamma Cafe

Między Orunią Górną, a Chełmem, niedaleko alei Vaclava Havla znajduje się malutka kawiarenka, schowana wśród Piotra i Pawła, Pepco, sklepu zabawkowego i przedszkola. Nazywa się Mamma Cafe i jest idealna, gdy chcesz wyjść gdzieś, a nie ma komu pilnować Twoich pociech. Poza całym zestawem stolików jest też strefa, zabezpieczona drewnianym płotkiem, specjalnie dla dzieciaków. Żeby bawiły się w spokoju i nic sobie nie zrobiły. 
Jeśli więc jeszcze pociech nie masz, to musisz nastawić się na to, że tam spotkasz ich całe mnóstwo i, że będzie całkiem głośno i intensywnie. W takich przypadkach najlepiej sprawdzają się kubeczki na wynos, ale czasami piski, wrzaski i bieganie można wytrzymać i posiedzieć na miejscu. 
Byłam tam już kilka razy i muszę przyznać, że za każdym razem obsługa jest bardzo miła i gotowa służyć radą niezdecydowanym klientom. Na kawy czeka się około 5-10 minut. Wystrój kawiarni jest mało inwazyjny, wyważony i bez narzucania się. Idealnie wpasowuje się we wiosnę. Dodatkowo kawiarnia ta proponuje bardzo ciekawy napój, jakim jest red espresso. Jest to kawa na bazie herbaty. Kawa na bazie herbaty! Smakuje na prawdę interesująco, zarówno na zimno i na ciepło. 
Podczas mojej ostatniej wizyty (wyjątkowo głośnej, bo do tej pory udawało mi się trafić na spokojny okres) zamówiłam wiewiórkowe latte. Słodki i głęboko kawowy smak, do tego całkiem estetycznie podane. Kosztowało mnie to około 9 złotych. I może niekoniecznie każdemu jest tam po drodze, ale i tak uważam, że takie malutkie kawiarenki, zagubione wśród bloków, trzeba wspierać i odwiedzać. Zwłaszcza, gdy serwują takie frykasy. Zapraszam!








czwartek, 7 marca 2013

Salad Factory

Już dwa tygodnie gdańszczanie mogą przerzucić się na zdrowe jedzonko w Salad Factory. Na ul. Piwnej powstał stosunkowo nieduży lokal, który serwuje sałatki, zupy, ciasta, wyciskane soki i kilka innych zdrowych drobiazgów. Dopiero stawiają swoje pierwsze kroki, więc nie zdziwcie się, gdy zobaczycie, że postanowili zainwestować raczej w produkty żywieniowe, niż dekoracyjne. Ale niech to Was nie zniechęca, bo to, co tam jest wygląda całkiem smakowicie. Możecie wybrać dwie wielkości sałatek, możecie wybrać gotowe kompozycje, albo możecie skomponować coś własnego. Możecie wybrać sałatki z sałatą (jakżeby inaczej!), albo sałatki z makaronem (które wychodzą odrobinę taniej). Muszę przyznać, że efekt końcowy jest niezwykle malowniczy i całkiem dobry. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że jest to jedna z lepszych sałatek, jakie jadłam. Niestety cena jest nieco za wysoka. Większość sałatek to prawie 14 złotych za małe opakowanie, a 18 za duże. I chociaż jest tego nawet całkiem sporo, to wydaje mi się, że mimo wszystko taka witaminowa bomba powinna być nieco tańsza. Jeśli dodacie to tego jeszcze duży sok (muszę uprzedzić, że tym razem możecie sami się zdziwić, że to, co takie małe, jest w rzeczywistości duże), to musicie wydać około 25/30 złotych za osobę (sok pychotka, chociaż zdecydowanie za mało). Przypominam, że jemy tylko sałatkę. Wydaje mi się, że bar sałatkowy powinien postawić mimo wszystko na niższe ceny, dzięki temu zyskałby klientów wpadających po sałatki na wynos i zabierający je do pracy. Ale na pewno rynek zweryfikuje te ceny i albo dostosuje je do klienta, albo klienta dostosuje do cen. Oby tylko w procesie tworzenia doszli do wniosku, że umieszczenie większej ilości krzeseł w lokalu to całkiem dobre posunięcie. 
Dodam jeszcze, że cały proces obsługi był dosyć interesujący. Pan i pani byli bardzo mili, ale niesłychanie zagubieni. Rozkoszne było komponowanie sałatki ze ściąg nad lodówkami, zamotanie w zamówieniu, nieogarnięcie kasy fiskalnej i zakłopotanie przy wyrzucaniu opakowania po sałatce (które nie jest niestety już takie zdrowe, jak proponowane produkty, bo w całości jest zwyczajnie plastikiem). 
I chociaż może Wam się wydawać, że średnio mi się tam podobało,  to było zupełnie przeciwnie. Naprawdę jestem zadowolona z wizyty, a wszystkie uwagi piszę z nadzieją, że ktoś z Salad Factory je usłyszy i zrobi z tego miejsca zieloną wyspę. Ot co!