Oj jak dawno nie pisałam recenzji. Życie gna teraz w takim tempie, że jedyne, na co miałam czas, to szybkie notki na blogowym fanpejdżu (dlatego chcących pozostać na bieżąco, serdecznie tam zapraszam). Mimo wszystko udało się (młody teraz śpi) i oto powstaje moja opinia dotycząca stacjonarnej knajpki (tyci tyci budka z możliwością wejścia do środka i nawet zjedzenia na miejscu) Surf Burger.
Ostatni raz byłam u nich (w food trucku) w sierpniu 2013, więc warto sprawdzić co się zmieniło. W wersji stacjonarnej nie trzeba na szczęście wspinać się na palce, wzajemna komunikacja między obsługującym, a obsługiwanym, jest zdecydowanie łatwiejsza i przyjemniejsza. Dodatkowo doszła zniżka dla wszystkich kibiców Lechii Gdańsk (za okazaniem karty kibica, którą oczywiście mieliśmy przy sobie, jednak mimo zamawiania jedzenia dwa razy, mój cudowny małżonek zapomniał jej użyć. Szkoda, że nie robi tego ilekroć zostawia nas w niedzielę i gna na mecz!).
To, co się zmieniło, to również czas oczekiwania. Ostatnio było to 15 minut, tym razem około 20, lub nawet dłużej. Straciłam rachubę obserwując młodych ludzi przy pracy. No właśnie... młodzi ludzie przy pracy... Uwijali się jak mróweczki i to trzeba im przyznać. Jednak coś takiego się stało (może dorosłam, nie wiem), że młoda obsługa zrobiła się jakaś taka za bardzo luzacka, swobodna i generalnie wyluzowana. Rozumiem, że jestem w lokalu, który celuje w określony target i nie muszą otwierać mi drzwi, ściągać płaszcza i prowadzić do stolika (lub w tym przypadku półki przy oknie, co lubię najbardziej, bo można patrzeć w wielkie okno i nie jest się narażonym na podglądanie, podczas jedzenia ogromnego burgera, przez czekających na zamówienie), ale to, co mogliby mimo wszystko zrobić, to nie sprzeczać się głośno i nie wymieniać uwag na temat swojej pracy "przecież widziałeś, że kończy się to...", "nie widziałem...", "widziałeś, mogłeś podać..."... a lokal naprawdę mały... malutki!
No i to pytanie o sos do frytek na sam koniec... skoro jeden jest dodatkowo płatny, to chyba to pytanie powinno pojawić się wcześniej? A może to ja się czepiam?
W każdym razie czarę goryczy przelał fakt, że mimo tego, że zamówiliśmy jeden karmelowy, a drugi specjal burger, to dostaliśmy oba karmelowe, a uwierzcie mi, że był to ostatni smak, jaki chciałam poczuć w moim burgerze. Na wymianę nie było czasu, bo byliśmy już daleko, daleko zanim odpakowałam swoje danie (z naklejką specjal...). Smak był spoko jak na burgera karmelowego, ale jak na to, na co miałam ochotę, to zupełnie nie. I bądź tu człowieku mądry.
Frytki też bez jakiegoś specjalnego szaleństwa, chociaż przyznać muszę, że nie czuło się oleju, czy innych sztuczności, więc albo dobrze zamaskowane, albo po prostu dobre. Sos bazyliowy? Bez szału. Weźcie jednak poprawkę na moje rozeźlenie błędnym zamówieniem i totalne burgerowe niezaspokojenie. Dobrze, że chociaż napoje z lodówki były takie, jak trzeba.
Mimo wszystko jednak uważam, że 42 złote za burgery i 14 za napoje, co razem dało 56 złotych, to stanowczo za dużo. Aż takiego szału nie było, komfortu nie było, obsługi nie było, smaku nie było. Chyba food trucki i ich stacjonarne odmiany za bardzo odjeżdżają...
Surf Burger, Gdańsk, ul. Piecewska