Sopot ma w sobie tak niesamowitą przytulność. Wszystko jest blisko, wszystko jest jakoś tak bezpieczne, wszystko jest pełne świateł, ludzi i małych domków. Jedyne, co przeraża, to ciemna tafla morza, oświetlana światłami Grand Hotelu. Dlatego nocne spacery po molo mogą przysporzyć gęsiej skórki, a nocne spacery po Monte Cassino mogą ją szybko odgonić. Idealny duet. Dlatego właśnie lubię tam być. Po prostu lubię tam być.
I właśnie ten przyjazny Sopot postanowił nas ugościć w momencie kulinarnej potrzeby. Chcieliśmy zjeść szybko, stosunkowo niedrogo i sycąco. Poszliśmy na łatwiznę i uznaliśmy, że idealny będzie Subway. Musicie wybaczyć nam tę "sieciówkowość", ale do Subwaya mam słabość. Lubię w nim tę odrobinę losowości, która uzależniona jest od tego, kto robi ci kanapkę i ile ludzi stoi w kolejce. To właśnie buduje jakość poszczególnych subodalni.
Sopocki Subway ma uroczą antresolę, niewielką, ale całkiem przytulną, jak wieża z oknem na świat. Widzisz, a nie jesteś widzianym. Ludzie to lubią. Poza tym wiele się nie różni od innych. Oczywiście nie podlega tej zasadzie obsługa i muszę powiedzieć, że właśnie tutaj dostaliśmy najładniej i najstaranniej zrobioną kanapkę. Z dbałością o szczegóły, obfitość i ogólną estetykę. Dodatkowo zaserwowana z pytaniem czy może być i czy wszystko jest jak trzeba. Duże WOW i duży szok. Aż musiałam powiedzieć pani, że jesteśmy na prawdę zadowoleni (warto zaznaczać to w sprzyjających okolicznościach). Okazało się, że pracuje tam od niedawna. Mam nadzieję, że rutyna i szkolenie nie osłabią jej nastawienia i naturalnego profesjonalizmu. Wielki i zdecydowany plus. Wrócimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz