To, że restauracje są organizmem żywym i podlegają nieustannym zmianom wie każdy. Naraża to nas na przeżywanie niemiłych niespodzianek, gdy okazuje się, że ulubione, bądź dobre miejsce już takim zdecydowanie nie jest. Naraża nas to również na zupełną nieświadomość dobroci, bo czasem złe miejsca przeistaczają się w oazy pyszności, a my tego nigdy nie doświadczymy, bo raz zniechęceni, nie zawitamy tam ponownie.
Łatwo zgadnąć, że skoro do tej pory restauracja Ikea była miejscem dobrym teraz przemieściła się na ciemną stronę mocy. I muszę, po prostu muszę Wam napisać jak wielkim rozczarowaniem była moja dzisiejsza wizyta tam.
Kupiliśmy sporo, bo i porcję kurczaka z penne (prosząc o drugiego kurczaka kucharka (czy może kucholożka) z gburowatą miną oznajmiła nam, że płacimy jak za dwie porcje. Oczywiście nie mam nic przeciwko, tylko miło by było, gdyby dodała nam dodatkową porcję makaronu, lub po prostu powiedziała to w miły sposób, zwłaszcza, że kolejki nie było i spieszyć się nie musiała. Jednak nie powinnam narzekać ja, bo zrobiła to sama kucharka do swojego kumpla po fachu... stąd właśnie wiem, że na przerwie jeszcze nie była, a my, głupi klienci, mamy czelność zawracać jej zmęczoną głowę! Kpina!), krokieta ze szpinakiem i fetą, roladki z łososia, klopsiki z puree i sosem, trzy panna cotty i trzy kawy. Cena 58 zł (kawy w gratisie, bo karta Ikea Family).
Tak oto potoczyła się lawina złego smaku i samopoczucia. Do kurczaka wielkich obiekcji nie było, poza tym, że standardowo raczej nie ciepły, do panna cotty również jako takich zastrzeżeń brak (poza podzielonymi zdaniami co do kolorowego badziewia na samej górze). Konkretne pretensje należą się jednak klopsikom bez smaku, purree bez rewelacji, sosem do wywalenia, suchym gorzkim krokietem, jeszcze bardziej suchym roladkom z bardzo niedobrym łososiem i kawie, której gorycz nie zasługiwała na jakąkolwiek pochwałę.
Napełnieni wątpliwej jakości jedzeniem dokończyliśmy zakupy. I chociaż odbyło się to wszystko o stosunkowo wczesnej porze, to mimo to zapomnieć o posiłku nie mogę, bo mdłości mam aż do teraz (20:30!!). Ostatni raz czułam się tak w 4-tym miesiącu ciąży. O mamo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz