Przelotem, przejazdem i przez przypadek obiadowa pora wylosowała Babi Dół. I chociaż raczej staram się nie zatrzymywać w przydrożnych gospodach, to sława Schabowego Razu (nawiedzonego przez Magdę Gessler) pozwoliła mi zaufać, że nie otruję się tam, ani nie przepłacę. Dodatkowo jeszcze cały widok na zewnątrz i ogólne wrażenie gospody rysowało się bardzo pozytywnie, swojsko i całkiem przytulnie. Środek również nie pozostawał w tym aspekcie w tyle. Czysto, przejrzyście, połączenie bieli i drewna, czyli wszystko to, co lubię najbardziej. Dobrze dobrane szkło, oświetlenie i lustra. Wpadające słońce przez spore okna, na ścianach apetyczne fotografie i plakaty. Zresztą oglądając ten odcinek Kuchennych rewolucji pamiętam, że wnętrzem byłam bardzo zafascynowana i moja fascynacja nie zgasła, gdy zobaczyłam je na żywo.
Ale na tym wszystkim sielanka się kończy. Zaczyna się opowieść, którą roboczo zatytułuję "Kota nie ma, myszy harcują". Po kolei. Jako, że nasza wyprawa wyposażona była w istotkę niekoniecznie mogącą siedzieć na ławie przy stole, konieczne było użycie fotelika do karmienia. Po fotelik udałam się sama (choć przyznam, że całkiem miło by było, gdyby ktoś to zaproponował, wszak istota ta nie aż tak mała, żeby jej nie zauważyć, lub po prostu zaproponował pomoc przy mocowaniu się z restauracyjnym sprzętem) i oczom moim ukazał się mebel, który lata świetności ma zdecydowanie za sobą. Niezręczny dysonans przy tym pięknie odnowionym wnętrzu.
Miła pani kelnerka, odrobinę spłoszona, chyba zdenerwowana i co nieco zbyt uprzejma (ocierało się to o uśmiech przyklejony do twarzy przez kierownika na zapleczu) wprowadziła odrobinę niezręczną atmosferę. Czy już mam zamawiać, czy dobrze zamówiłam, czy na pewno tu się zamawia jedzenie, czy na pewno pani wie co zamówiliśmy i dlaczego jest taka cisza po zamówieniu i czemu nie przejmuje pani inicjatywy chociaż względem napojów? Dobrze, że chociaż Magda Gessler poleciła nam cokolwiek w karcie... Żeby jednak nie było, że narzekam i nie znam się i ble, to powiem, że przyjemnym zaskoczeniem było pytanie o kolejność podawania jedzenia (zwłaszcza, że moje zamówienie zaczynało się i kończyło na starterach).
Nie powiem Wam jak długo czekałam na jedzenie, a to dlatego, że restauracja zainwestowała w czasoumilacz, czyli czekadełko. Sprytny zabieg, który zamyka usta głodnym niecierpliwcom. Tym razem w wydaniu kanapkowo-smalcowym. Byłoby oczywiście o wiele milej, gdyby chleb był świeży, a smalec doprawiony...
Zamówienie: kaczko-gęś (ponoć specjalność zakładu), pulpeciki z dorsza, talarki ziemniaczane i pierogi. Do tego sok pomidorowy i kompot. Cóż Wam powiedzieć? Rozczarowanie. Właściwie uwag nie było tylko do pierogów, a i to pewnie dlatego, że nie udało mi się dopytać. Kaczko-gęś nieprzyprawiona, sprawiała wrażenie niekoniecznie świeżej, niedopieczona (o chrupkości lepiej zapomnieć) i gumiasta za bardzo (o ile wiem powinna się raczej w ustach rozpływać). Najgorsze jest jednak to, że ten, który odważył się ją wchłonąć całą noc oka nie zmrużył... Talarki to właściwie ziemniaki, usmażone mięsko, cebulka i hektolitry tłuszczu, pulpeciki zaskakująco mdłe. Dobrze, że chociaż obronili się kompotem, bo to już byłaby masakra totalna.
100 zł za wątpliwej jakości ucztę, w zaskakująco pustym lokalu. Czyżby magia prysła? Nam na pewno, bo musieliśmy bardzo szybko ze Schabowego Razu znikać. Powód? Brak miejsca, żeby najmniejszego z nas odświeżyć. I chociaż miła pani kelnerka zaproponowała, że udostępni nam górę lokalu, a właściwie jeden z tamtejszych stołów, to jednak przez wzgląd na jeszcze jednego klienta, który rozkoszował się (?) swoim jedzeniem, postanowiliśmy uciec czym prędzej. Cóż... Schabowy Raz? Tak, tylko raz...
Schabowy Raz, Babi Dół 28, Żukowo
spodobał Ci się wpis? Na pewno spodoba Ci się fanpage :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz