Kolejna augustowska odsłona recenzji. Tym razem na tapetę wzięłam nowo-otwarty lokal nad Nettą, mieszczący się w bardzo ładnie i nowocześnie zaprojektowanym budynku, który jeszcze miesiąc temu był placem budowy, a już teraz gotowy jest na przyjęcie głodnych i spragnionych klientów. Mowa oczywiście o Werandzie, czyli stosunkowo małym lokalu, z ogromnym ogródkiem, który estetycznie wyróżnia się spośród innych augustowskich propozycji kulinarnych. Przede wszystkim budynek jest biało-szary i podobna stylistyka została zachowana przy doborze wystroju wnętrz. Delikatna i prosta forma zdecydowanie sprzyja nastrojowi odprężenia i chociaż lokali tego typu robi się coraz więcej w dużych aglomeracjach, tak dla Augustowa jest to nowość, za którą mam nadzieję pójdą kolejni lokalni restauratorzy (czasami warto porzucić jarmarczną stylistykę).
To, co niestety rzuca się w oczy to brak konsekwencji w przypadku niektórych elementów umeblowania. Zupełnie, jakby właściciele bali się, że aż nazbyt odbiją w stronę stonowanej estetyki. Zacznę więc od mebli ogrodowych, na które składają się eleganckie szare wiklinowe fotele, ale też zwyczajne drewniane zestawy, które najczęściej dorzuca jakiś browar za korzystanie z jednego rodzaju piwa (powiedzmy, że kształt jest nawet do zniesienia, ale ich kolor bardzo gryzie się z eterycznością budynku). Do tego na stolikach brakuje świec. Oczywiście jest to moje (jak zawsze) subiektywne zdanie, ale uważam, że szklane świeczniki i palące się w nich świecie dopełniłyby nastroju zrelaksowania i na pewno idealnie wpisałyby się w stylistykę lokalu. O wiele lepiej wyglądałyby też świeże kwiaty, zamiast tych sztucznych. Rozumiem, że jest to spory wydatek, jeśli chcemy, żeby roślinki były zawsze świeże i piękne, ale efekt byłby murowany i na pewno dodałby odrobiny interesującej energii do jasno-zielono-miętowego wnętrza. Duży plus natomiast, dostają ode mnie za sztućce. Nie dosyć, że wygodne, to jeszcze bardzo efektowne.
Aby zakończyć już temat wystroju dodam, że środek lokalu jest całkiem mały i zastanawiam się jak to będzie w zimie, gdy będzie zdecydowanie mniej entuzjastów siedzenia na zewnątrz (myślę, że tajemnicze, zastawione doniczkami schody, mogą być jakąś ciekawą zapowiedzią sezonu śniegowego). Poza małym rozmiarem, wnętrze jest bardzo jasne, wypełnione jasnymi meblami (głównie białymi, zielonymi i miętowymi... znawcom kolorów od razu zaznaczam, że owa mięta wydaje mi się najrozsądniejszym terminem) oraz czarnymi lampami i lampeczkami, a także bardzo wygodnymi ogromnymi poduchami. Bardzo duża ilość (i spory rozmiar) okien to bardzo dobre posunięcie, bo światło dnia tuszuje i wynagradza większość drobnych stylistycznych niedociągnięć (oczywiście jeśli ktoś takowe znajdzie).
Czas na obsługę. Menu pojawiło się na stoliku bardzo szybko, pani (a właściwie kilka pań, bo z jakiegoś powodu początkowo mieliśmy kilka kelnerek) uśmiechnięta i miła. Jednak w miarę czekania na posiłek (w czasie którego doszło nawet do małej przeprowadzki z ogródka do środka lokalu, którą wymusiła bezlitosna, deszczowa pogoda) okazało się, że cały zestaw kelnerek najlepiej czuje się w swoim towarzystwie, za kontuarem. Wśród gości pojawiały się tylko wtedy, gdy trzeba było przynieść jedzenie, sporadycznie zabierały brudne talerze. Żadna z nich nie uznała za stosowne uprzedzić gości, że podanie jedzenia zdecydowanie się przedłuży w czasie. Mam też wrażenie, że podczas naszej wizyty pojawił się właściciel i właścicielka, lub zaprzyjaźniona para lokalu. Zamiast jednak podkręcić poziom obsługi dodatkowo wprowadzili chaos i atmosferę totalnego ignorowania gości (nie mówiąc o tłoku). Dodam też, wyprzedzając fakty, że kelnerka, która ostatecznie zdecydowała się na obsługę naszego stolika, na końcu, po serii wpadek czasowych i kuchennych, uznała, że lepiej zniknąć nam z oczu, niż wchodzić w jakąkolwiek interakcję, więc na plac boju wysłała inną koleżankę. Jeszcze nigdy w tak staranny, uśmiechnięty i ugrzeczniony sposób zespół kelnerów nie zapracował na brak napiwku.
A menu? Potraw dosyć mało, ale zgodnie z opinią, że ubogie menu gwarantuje świeżość potraw (mamy mało, ale robimy na bieżąco i ze świeżych produktów) i lepsze zorientowanie się w karcie, to postawiłabym to po stronie plusów lokalu, zwłaszcza, że dostępne propozycje brzmiały całkiem smakowicie (warto jednak zapytać przed zamówieniem, czy to, co w karcie, na pewno będzie na talerzu, bo nie sądzę, aby pieczone ziemniaki były ksywką dla gotowych frytek, a sosem chili nazwany podmuch wiatru). Nie wiem tylko dlaczego w menu pojawiła się shoarma drobiowa. Wydawało się, jakby przyleciała na latającym dywanie z zupełnie innej bajki. Żeby jednak tylko nie marudzić powiem Wam, że ceny bardzo rozsądne i zachęcające do zamawiania.
Po chwili zastanowienia zamówiliśmy polędwiczki z duszonym szpinakiem, sosem śliwkowym, sosem chili (nie wiem gdzie) i pieczonymi ziemniakami (alias frytkami), pierogi pielmieni i dwie herbaty Dilmah (mięta i czarna). 46 złotych. Czas oczekiwania całkiem spory (około 40 minut na pierogi i kolejne 20 minut na polędwiczki). Pozwolicie, że podkreślę niejednoczesne podanie naszego obiadu. Po prostu nie znoszę, jak tak się dzieje w restauracjach! Jedna osoba je, druga patrzy, a potem zmiana. Koszmar! Zwłaszcza, jak się bardzo długo czeka i język samoistnie wędruje na talerz współtowarzysza. Nie jestem pewna, czy ciche "przepraszam" kelnerki załatwiło sprawę. Myślę, że uprzedzenie nas o tym (kontakt kelner-kuchnia jest tu kluczowy) przyjęte zostałoby o wiele lepiej. Na szczęście kucharze zrekompensowali nam pewną część kelnerskich grzeszków, bo dania były znakomite. Polędwiczki delikatne, rozpływające się w ustach, szpinak wyśmienity i genialnie doprawiony, do tego bardzo interesujące zestawienie z sosem śliwkowym. Tylko te ziemniaki... smakowały i wyglądały zupełnie jak frytki (ale w sumie co ja tam wiem...). Pierogi również pełne smaku, odpowiednie proporcje farszu w stosunku do ciasta. Porcja odrobinę mała, ale spodziewaliśmy się tego, bo wcześniej zapytaliśmy którąś panią z obsługi.
Cóż... przykry konflikt odbywa się w restauracji Weranda. Bardzo dobra i przystępna cenowo kuchnia, a niedokładna, mało profesjonalna i powolna obsługa. Iść, czy nie iść... oto jest pytanie...
WERANDA, AUGUSTÓW, RYBACKA 19
Byliśmy tam z mężęm w miniony weeknd. Tłum gości, pogada zaczęła sie psuc. Ale widzimy kilka wolnych stolków, zatem wchodzimy. Siadamy. Nikt nie podchodzi. Woec po menu ide sama, pyttam czy mozna, odp.tak. Niestety nadal nikt nie podchodzi. Po chwili mąż sam podszedł złożyc zam. ale otrzymał odp. ze trezeba czekac ok./ponad godzinę dlatego nikt nie podchodził- no to tak lepiejn zlekcewazyc Gosci niz delkatniw wyjasnic sytuacje. Wyszliśmy, Dodam ,że jako ciężarna w 3 trymestrze byłam, zmęćzona, nadal głodna i ... zdenerwowana... Niestey, ale chyba nie wróce tam mimo pikenego wnetrza - to jak widac nie wszytsko.....
OdpowiedzUsuń... dokładnie tak samo, jak z naszym zamówieniem...
Usuń