Nad Motławą, stosunkowo niedawno, otworzyła się kolejna odsłona amerykańskiej sieciówki Billy's. I tak jak ta w Madisonie jakoś szczególnie nie zachęcała mnie do wejścia (jak praktycznie wszystkie restauracje w centrach handlowych), tak miejscówka tuż nad Motławą była niezwykle kusząca. Zresztą motywem przewodnim obiadowego nastroju było mięso, więc i burger nadawał się idealnie. Pogoda idealna na posiadówkę w ogródku (pomijam lejący deszcz, ale przecież wymyślono parasole), więc wybraliśmy miejsce jak najbardziej suche i jak najbliżej rzeki.
Obsłużono nas szybko i sprawnie, co bardzo mi odpowiadało. W menu również łatwo się było odnaleźć, bo zaprojektowane przejrzyście i gustownie. Do tego jeszcze niespotykana rzecz, czyli przy potrawach wypisane wszelkie alergeny. W dzisiejszym świecie alergików (do którego również i ja należę) jest to bardzo pożyteczna sprawa. Oczywiście od razu włącza się alarm w głowie, że dostajemy jakieś "E" i tym podobne, ale nie oszukujmy się, nikt nie gotuje teraz zupełnie zdrowo, więc brawo za jawność takich informacji.
Zamówiliśmy małego burgera (bardzo podoba mi się, że jest opcja dla tych mniej głodnych, lub tych z mniejszymi żołądkami) oraz steka średnio wysmażonego, do tego duża cola i świeżo wyciskany sok pomarańczowy (total 82 złote). Napoje przyszły szybko, sok odrobinę mnie rozczarował, bo co prawda był ogromny, ale miał w sobie całą pomarańczę, łącznie z trudno przepływającymi przez rurkę kawałkami. Zdecydowanie wolę sok bez miąższu. Na resztę jedzenia trzeba było troszkę poczekać, ale sam deszcz zgotował nam rozrywkę. Właściwie deszcz i parasol, który zaczynał się od niego uginać. Kelnerzy ruszyli do boju i zgotowali prawdziwy wodospad. Klienci pouciekali do środka, a myśmy zostali, sami na placu boju. Zrobiło się więc jeszcze lepiej, bo idealna aura, jaką tworzy szum deszczu i spadające krople, była od teraz niezmącona żadnymi rozmowami. A my całkiem susi (fajowe słowo!) mogliśmy oddać się podziwianiu zmoczonych widoków.
Wjechało jedzonko. Wyglądało apetycznie. Zacznijmy od steka podanego z dwoma rodzajami frytek, sałatką, kolbą kukurydzy i sosem. Wypieczenie nawet się udało, smak przyjemny, frytki z dziwną panierką na prawdę dobre, drugie frytki grube też. Szkoda tylko, że smakowały jak wszystkie inne frytki, co pozwoliło nam sądzić, że są mrożone, a nie robione świeżo. Pomimo to całe danie określiliśmy jako dobre. Gorzej niestety z małym burgerem (za ok. 16 złotych), który był suchy, nawet gdy nałożyłam na niego tonę czosnkowego sosu (który też raczej był kupiony), do tego bardzo mało przyprawiony. Frytki zdecydowanie za długo trzymane w oleju, więc w rezultacie były twarde i praktycznie niejadalne. Dobrze, że danie ratował coleslaw. Czuć było pewien dysonans między stekiem, za którego zapłaciliśmy sporo, a daniem o wiele tańszym. Nie powinno to mieć miejsca, bo różnić powinny się one tylko ilością, absolutnie nie jakością (mowa tu przede wszystkim o frytkach).
I powiem Wam, że tym razem postanowiliśmy być szczerzy i od razu przekazać kelnerowi nasze uwagi, zresztą sam zapytał :) Może gdyby wszyscy tak robili, to lokale skoczyłyby jeszcze wyżej w jakości serwowanego jedzenia?
Na koniec dodam tylko, że sam pan kelner był fantastyczny. Miły i troskliwy, nawet powiedziałabym, że rozgadany, ale absolutnie nie nachalnie. Dobrze, że była opcja ściągnięcia napiwku z karty, bo inaczej byłoby słabo (swoją drogą bardzo pożyteczna funkcja).
Na temat wystroju rozwodzić się nie będę, bo jedliśmy w ogródku, a tam przede wszystkim drewniane stoły, ale jeśli dodać do tego widok zza ogrodzenia, to najlepiej wyposażona knajpa w Gdańsku. Jak wszystkie nad Długim Pobrzeżem...
BYłam. Dzień po otrzymaniu koncesji, więc i pszenica popłynęła. Obsługa - pan Michał, początkowo obecny i przytomny, z czasem zaczął nas unikać i chować się za filarem, więc z 15 minut czekałyśmy, żeby poprosić o rachunek. Pan nie zapytał czy mięcho ma być "rer" czy "łeldan", było "midium", w moim hamburgerze (z pleśniowym serem, niestety nie pamiętam nazwy)działo się dużo, był pyszny, chociaż mięcho lekko suchawe, mógłby być bardziej soczysty. Kanapka Elvisa - imponująca, frytki ze skórką pyszne. Absolutnie genialny sos bbq. 2 piwa, 2 dania - 75 zł. Wracam tam w piątek!
OdpowiedzUsuńto chyba pierwsza niepozytywna opinia o billy's z jaką się spotykam. wybrałam się do lokalu w madisonie, myślę, że z dwa lata temu i jedzenie było tak obrzydliwe, że praktycznie wszystko zostawiłam na talerzu. nie wiem, czy mieli gorszy dzień, czy mam jakieś wyśrubowane gusta, ale przysięgam, że nie dało się tego jeść. takiej samej opinii był mój brat. zapłaciliśmy ok. 100 zł za posiłki, które praktycznie w całości wróciły do kuchni;)
OdpowiedzUsuńwiem o czym mówisz! Też nie rozumiem fenomenu tego miejsca i tak dobrych recenzji od wszystkich. Może po prostu za bardzo boimy się krytykować, jeśli lokal jest tak spójny wyglądowo i kulinarnie (chodzi mi o dopracowanie kierunku)
OdpowiedzUsuń