Słodkości, ach słodkości. Ileż książek o nich napisano, ileż ślinki pociekło na samą ich myśl, ile ciał musiało tyrać na siłowni, aby zrobić dla nich miejsce. Kochamy je, uwielbiamy, chcemy! Nic więc dziwnego, że szukamy miejsc, gdzie podawane są one w najlepszym stylu i najlepszym smaku.
Jesteśmy w MonBalzac i po bardzo intensywnym wyborze miejsca (o tej porze ludzi było stosunkowo niewiele, a dobór miejsc ogromny, więc trudno nam było się zdecydować jaki klimat preferujemy tym razem), włączając w to kilka przeprowadzek, wreszcie zamawiamy pyszne desery. Nie czekamy na nie długo, dodatkowo bardzo miła kelnerka zdecydowanie umila nam czas. I są! Wjechały na stół! Niesamowicie wyglądający i pachnący jabłecznik, intensywny w smaku creme brulee oraz lodowy deser z owocami i bitą śmietaną. Jabłecznik wyprzedzał wszystko dzięki temu, że był ciepły i smakował na prawdę świeżo. Zupełnie tak, jakby szef kuchni zrobił go przed chwilą, specjalnie dla mnie. A porcje tak ogromne, że nawet w trójkę nie podołaliśmy całości. A szkoda! Zresztą jak teraz to Wam piszę to mam nieodpartą ochotę na jabłecznik... mmm...
Sami więc widzicie, że nie było wyjścia, musiało się nam podobać. A żeby dopełnić radości, po zapłaceniu około 70 złotych rachunku ( do deserów dodajcie dwie kawy) idziemy na spacer po Gdańsku. Sprawdzony przepis na udany dzień: kalorie i Gdańsk! A co!
ps. fotek tym razem mało, ale kto by tam fotki robił, jak dostał taki deser!
czyli smacznie :) bardzo lubię wystrój na jesień, jest tak przyjemnie
OdpowiedzUsuń