Bistro Kos to lokal, który działa w Gdańsku na Piwnej od dawna, ale dopiero teraz przeszedł głęboką metamorfozę. Wcześniej trudno było tam znaleźć miejsce, nawet gdy rozstawione były stoły na zewnątrz. Miejsce bardzo popularne, bo i jedzenie dobre, stosunkowo niedrogie i do tego porcje ogromne. Ale w naszym przypadku właśnie wielkość tych porcji odstraszała od wizyty w Kosie. Bardzo nie lubię zostawiać jedzenia na talerzu, a tam zostawałam praktycznie połowę. I nie dlatego, że nie było dobre. Wręcz przeciwnie, sztandarowe danie, czyli wątróbka z cebulą i jabłkiem była wyśmienita, ale zdecydowanie za dużo jej było na talerzu.
Postanowiliśmy jednak zobaczyć co u nich, gdy otworzyli się po całkiem długim remoncie. Kto pamięta Kos sprzed remontu zdecydowanie musi nastawić się na zdziwienie. I chociaż z zewnątrz lokal wygląda podobnie, to środek zupełnie zmienił swoje oblicze. Przede wszystkim są dwa piętra. Na dole jest bar i kilka stolików, a na górze całe labirynty sal, ogrom kelnerek i bardzo przyjemny wystrój. Taki świeży, przejrzysty, szaro-czarno-biało-brązowy. Nienarzucający się eklektyzm, połączenie tradycji z modernizmem. Wszystko inne, a jednocześnie idealnie ze sobą współgrające. Byłam absolutnie oczarowana. Właściwie w każdym miejscu chciałabym usiąść i zjeść, każde miejsce przyciągało czym innym. Oczywiście prawie każde miejsce było zajęte, czyli jak zawsze w Kosie :)
Kelnerka zjawiła się szybko (próbowałam znaleźć znajome twarze, ale nie powiodło się, zresztą może i lepiej, bo nowe panie w większości się uśmiechały...), podała nam zupełnie nową kartę (elegancko wydrukowana, bez literówek, jak w poprzedniej, więcej propozycji deserowych, uporządkowane dania obiadowe i większy wybór napojów). Zjawiła się chwilkę później i przyjęła zamówienie (okazało się, że mimo nieobecności w karcie, dalej mają moje ulubione sosy do frytek. Hura!). Na kartce z numerem naszego stolika znalazły się: litr kompotu (z jabłkami i gruszkami), pierś z kurczaka nadziewana fetą i suszonymi pomidorami, porcja frytek i sos majonezowy (nie byłam zbyt głodna), wszystko za 48 złotych.
Schłodzony kompocik pojawił się na stoliku bardzo szybko i od razu wiedziałam, że reszta też będzie dobra, bo kompot był rewelacyjny. Dokładnie taki, na jaki miałam ochotę od kilku tygodni. Smak bardzo domowy, wypełniony owocami, nie za słodki, nie za kwaśny. Naprawdę, zupełnie tak, jakby zrobiła go mama. Zdecydowanie go polecam (za jedyne 9 zł). Na resztę obiadu też nie czekaliśmy szczególnie długo, zwłaszcza, że było na prawdę dużo klientów, a kelnerki uwijały się bardzo szybko (brawo dziewczyny!).
Oczywiście wyjadałam jemu z talerza :) Nie za dużo, bo pierś z kurczaka średnio mi smakowała, była przesiąknięta zapachem nadzienia, przy czym przyrządzona była dobrze, bo bardzo delikatnie. On natomiast, był zachwycony i zjadł z apetytem (zadowolony, że większość dania udało mu się przede mną uratować). Moje fryteczki wiadomo, kupne, ale przy tym nie ociekające tłuszczem i odpowiednio miękkie. Sos jak zwykle fenomenalny. Łyżkami bym go jadła! Musicie go spróbować! Polecam majonezowy, albo czosnkowy.
Jakie komentarze chce przekazać Wam on? Porcje mniejsze, ale absolutnie nie jest to minus. Wreszcie mają one wielkość obiadu, który jedna osoba jest w stanie zjeść i nie potrzebuje dźwigu, żeby wstać od stołu (nie tyczy się to frytek, których była chyba tona :) ).
Ogólne wrażenie bardzo pozytywne, miejsce zyskało o wiele więcej klasy, uprzejme kelnerki i bardzo dobrze nastrajający klimat. Zdecydowanie chcemy tam wrócić i wypróbować kolejną miejscówkę. Polecam!
ps. na zdjęciu Misio, ich stały klient. A Misio nie może się mylić!
BISTRO KOS, UL. PIWNA 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz