Blisko z pracy i niedaleko wszystkich potrzebnych nam sklepów (w sezonie meblowym) jest Ikea. Ikea, poza meblami i akcesoriami, serwuje również jedzenie. Ostatnio postanowili urozmaicić swój jadłospis, chociaż dla mnie to i tak bez różnicy bo zawsze wybieram to samo. Zamienne zamawiam devolaya, lub kuleczki mięsne. Ikea, jak na szwedzką firmę przystało, proponuje swoim klientom szwedzki bufet. Podchodzisz do tac i sztućców, przechodzisz przez rzędy deserów i surówek, potem zupy, główne dania, napoje, aż na koniec trafiasz do kasy. Przy kasie raczej nie będzie zgrzytu zębów, bo Ikea nie stresuje swoich klientów wysokimi cenami. Zwykle za obiad płacę od 10 do 16 złotych. Na koniec jeszcze napoje z dystrybutora, a od poniedziałku do piątku darmowa kawa i herbata, ponieważ mam kartę lojalnościową.
Bardzo lubię siadać przy oknie, na niskich krzesłach. Jeśli jednak komuś to nie odpowiada, to do wyboru jest znacznie więcej lokalizacji. Przestrzennie i czysto, bo schowali brudne tace za niebieskimi ścianami, dodali wózeczki na jedzenie i częstsze sprzątanie.
Samo jedzenie bardzo mi smakuje, ale od razu muszę Was uprzedzić, że nie każdemu przypadnie do gustu, ponieważ nie jest super gorące, a czasami zbyt suche. Jednak dla mnie jest idealne.
To, co mi tam przeszkadza, to wizyty w porach obiadowych i w weekendy. Bardzo dużo ludzi, którzy nie zawsze rozumieją, że istnieje coś takiego jak przestrzeń każdego człowieka, najeżdżający wózkami na stopy i trącający torebkami.
Poza tym bardzo lubię okazjonalne wizyty w restauracji Ikea. Dobrze mi się kojarzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz