Na poprawę humoru najlepsza jest dawka kalorii. Gdy jest na prawdę źle nie ma co ryzykować i trzeba udać się tam, gdzie kalorie są murowane. Najlepszym miejscem powinna być zatem cukiernia, która jest jednocześnie kawiarnią. Więc? Kierunek- Cukiernia Sowa na ul. Długiej. Zasiadłyśmy w ogródku. W drzwiach stała kelnerka, jednak szybko zorientowałyśmy się, że nie jest ona po to, by dać nam menu, tylko po to, aby sprzątać po klientach, którzy swoją porcję słodyczy wszamali. Zresztą na stolikach znajduje się ogromny napis, w kilku językach, że zamówienia składamy przy kasie. Nic w sumie dziwnego, w końcu to bardziej cukiernia, niż kawiarnia (chociaż ilość stolików zdecydowanie temu przeczy), jednak byłoby o wiele prościej, gdyby do naszej dyspozycji było więcej niż jedno menu... do tego znajdujące się na stole, w formie dziwnego kalendarza. Nie byłam tam sama, ani nie byłyśmy w duecie. Było nad zdecydowanie więcej, nim więc każda zapoznała się z menu minęło sporo czasu. Gdyby kart było tyle, co nas, zdecydowanie sprawniej przeszłybyśmy od myślenia o deserze, do konsumowania go. Do tego wszystkiego przy kasie okazało się, że menu nie jest aktualne, że wprowadzone zostało nowe. Czemu zatem nowego nie ma na stolikach... Musiałyśmy więc odrobinę improwizować i na bieżąco zmieniać ustalenia przystolikowe.
Nie przemawia również do mnie to, że część zamówienia dostaje się od razu, bo ekspedientka kroi kawałki ciasta przy nas i od razu podaje je na talerzyku, do samodzielnego zabrania, a na część trzeba czekać. Co to za przyjemność, gdy kawałek ciasta leży przed Tobą, ślinka cieknie, ale nie zjesz, bo chciałaś je mieć do kawy? Lub, co gorsze, dwie osoby mają już swój deser, a dwie muszą jeszcze na niego czekać. Co prawda czekać nie trzeba długo, ale zawsze uważałam, że elegancko jest przynieść wszystko do stolika od razu, lub w nieodległym od siebie czasie.
Rozumiem, że Sowa to cukiernia (genialna zresztą), jednak jeśli już decydujecie się na kawiarnię, to zróbcie to dobrze! Zwłaszcza, że cenowo nie wygląda to jak bar mleczny. Dwie kawy, sok, woda, dwa razy deser lodowy, kawałek ciasta i babeczka to około 70 złotych. Wydawać by się mogło, że w tej cenie powinno zawierać się zapytanie kelnerki "czy może jeszcze coś podać?". Zwłaszcza, że pytanie to jest jak najbardziej w interesie miejsca, w którym byłyśmy.
Sprawa wygląda w ten sposób, że na kawę do Sowy, to zapewne szybko się nie wybiorę. Mimo wszystko spotkamy się tam na pewno. Będę stała w kolejce po pyszne, świeże ciasto. Oddajcie kawiarni co kawiarniane, a cukierni to z cukrem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz