Tym razem było tam miejsce, bo ostatnio lokal jest niezwykle obłożony. To zawsze jest dobry znak, przede wszystkim znaczy, że ludzie chcą tam przychodzić i mówią o nim dalej (czyli, że nawet po spróbowaniu okazuje się, że dobre) oraz, że dostaniemy świeże jedzenie (przy takim przerobie kuchennym na pewno trafimy na świeże elementy). I chociaż ostatnim razem, gdy przyszło mi wyjść stamtąd z niczym, kelner nie zareagował w zbyt miły sposób na moją propozycję kontaktu telefonicznego, gdy zwolni się miejsce (robiłam tak w wielu miejscach i nikt nie zareagował aż tak opryskliwie, na szczęście kelnerka obok starała się nadrobić pretensjonalny ton kolegi i nawet jej się troszkę udało, zresztą pozdrowienia dla niej!), to postanowiłam dać im jeszcze jedną szanse i wybrałam się tam na lunch.
Było miejsce (nawet sporo), a że ciepło na świecie, to wybraliśmy stolik na zewnątrz. Udałam się do środka w celu zdobycia menu (Pyra Bar, bo cały czas o nim mowa, nie jest restauracją. Powiedziałabym raczej, że to po prostu jadłodalnia, zamawiasz, szybko dostajesz, płacisz stosunkowo niewiele, zjadasz i idziesz. Jeśli stolik jest czteroosobowy, a siedzi tam tylko jedna osoba, po prostu się dosiadasz. Szybko, a czy smacznie, zaraz się okaże), przywitał mnie pan siedzący przy stoliku, który szybko okazał się pyrowym tubylcem, upewnił się, że wzięłam odpowiednie menu, obdarzył mnie kolejnym uśmiechem, a chwilkę potem przyjął zamówienie (ode mnie stojącej przy kontuarze). Jak przystało na odpowiednią obsługę, zaproponował jeszcze coś do picia, przesłał trzeci z kolei uśmiech, a po kilku chwilach (w menu podany jest czas oczekiwania na każde dane, przy moim widniała cyfra "7") przyniósł nam do stolika jedzenie.
Frytki z sosem greckim i zimniakowa (tak dziwnie nazwana) sałatka, wszystko za 15 złotych. Sałatki na pierwszy rzut oka było trochę mało (sami zobaczcie na zdjęciu), ale, że była bardzo sycąca i idealnie wypełniła mój pusty żołądek, to nie narzekam. Frytki smakowały mało domowo, ale nikt nie mówił, że właśnie tego powinnam oczekiwać. Ogólnie były dobre, od razu posolone i podane z bardzo konkretnym i wypełnionym smakiem sosem. Do sałatki dodałabym więcej majonezu i soli, ale taka już jestem i mam świadomość, że normalni ludzi nie wchłaniają tych składników w podobnych do moich ilościach. Muszę dodać, żeby oddać sprawiedliwość, że pozycje w karcie dań są bardzo kuszące i na pewno wybiorę się tam ponownie. Zwłaszcza, że na koniec pyrowy tubylec posłał uśmiech numer cztery (zaadresowany do niej i do niego) i podziękował nam za wizytę. Nie ma za co!
Na zupełny koniec napiszę, że jak zwykle mam dla Was fotkę widoku, który było nam dane podziwiać podczas ogródkowego szamania.
cieszymy się, że smakowało i pozdrawiamy! :)
OdpowiedzUsuń/ załoga pyrabaru.
smakowało :) Tylko aniou. uśmiechaj się więcej!
Usuńpostaram się!
Usuńtrzymam za słowo i sprawdzę następnym razem :)
Usuń