niedziela, 22 czerwca 2014

Pellowski Kawiarnia Cukiernia

Szybka kawka w niewielkiej odległości od dworca PKP to również konieczność podejmowania szybkich, konkretnych decyzji. Pijemy kawę? Tak! Gdzie? Tu! I właśnie w ten sposób (mniej, więcej) trafiliśmy do Madisona, a zaraz później do Kawiarni Cukierni Pellowski
Nie jestem fanem samego miejsca, bo wydaje mi się ono niezbyt przytulne. Stoliki i fotele widoczne są z każdej możliwej strony, co skutecznie eliminuje wszelką prywatność. Do tego jeszcze tuż koło stolików jest dodatkowe wyjście z centrum i po prostu wszystko tam jest jakieś takie wyeksponowane. Jako tako przestrzeń ratują same fotele, które są całkiem gustowne i jak się okazało nawet wygodne. No ale, raz podjętej decyzji trzeba się trzymać (zwłaszcza, jak czasu jest niewiele), dlatego zostaliśmy tam i przy kontuarze (co dodatkowo odziera całą kawiarnianą przyjemność ze wszelkij iluzji swobodnego, powolnego wyboru. Ale umówmy się, że dalej nie mamy czasu, więc szybkość tym razem jest w cenie) zamówiliśmy co następuje: cztery mrożone kawy i jeden deser jogurtowy z malinami (znam cenę tylko jogurtu, czyli 8,90...). 
Zamówienie pojawiło się całkiem szybko (nie muszę chyba pisać, ze to dobrze), niestety równie szybko zniknęło. Piszę "niestety", ponieważ mam wrażenie, że kawa została dodatkowo wypchana kostkami lodu, żeby tylko nie było jej zbyt wiele. Piana, kostki lodu, cienka wysoka szklanka. Kawy w kawie niewiele... cóż. Sam smak? Jak to ująć. Bardziej kawowe lody, niż kawowa kawa, czyli znowu błędny stosunek kawy w kawie, ale przyznać muszę, że smak nie był zły i stanowił ciekawy przerywnik od kawy standardowej. 
Deser? Cóż. Był smaczny, kwaskowato-słodki, jogurt standardowy. Niby wszystko się zgadzało, a mimo to niekoniecznie zamówiłabym go znowu. Powód? Po pierwsze podany w plastikowym kubku. Rozumiem pośpiech ewentualnych klientów, ale w takim razie wszystko sztućce powinny być tam plastikowe. Po drugie cena delikatnie mówiąc wygórowana. Proponowałabym coś bardziej w okolicach 6/7 złotych maksymalnie, lub po prostu większa porcja. 
Podsumowanie? Szału nie ma, na kolana nie kładzie, ale i na płacz specjalnie się nie zbiera. Co kto lubi. Tyle. 

Pellowski Kawiarnia Cukiernia, Gdańsk, Madison, ul. Rajska 10

sobota, 21 czerwca 2014

Dragon Pizza


Bez zbędnych wstępów, bo sprawa jest poważna. Dragon Pizza (na Oruni Górnej) zasługuje na wielkie NIE. Szkoda, bo zawsze jest szkoda gdy komuś coś nie wychodzi, a tutaj nie wyszło po całej linii. Właściwie powinnam się była tego spodziewać, bo szczerze przyznam, że nigdy tłumów tam nie widziałam. Mówiłam sobie, że pewnie wszyscy zamawiają do domu, bo kto by chciał zjeść w pizzerii, która szczególnie pięknym wystrojem nie grzeszy, podobnie zresztą jak i rozmiarem. Czasem też widziałam grupki młodzieży przesiadujące na mini trawniczku, na maksi ławach (smutne połączenie, ale cóż...). 

Ktoś też mi kiedyś powiedział, że zamawiał, że było całkiem dobrze. Oh ja naiwna i łatwowierna, dałam się złapać na to, że ktoś kiedyś coś, że komuś tak, że komuś nawet nawet. No ale nic to. Zamówiłam, po kilku chwilach odebrałam (około 25 minut) pizzę 50 cm pepperoni na cienkim cieście (nawet nie każcie mi na ten temat pisać...) z trzema sosami (poza jednym każdy kosztował mnie 1 złoty). 

Opakowanie imponujące, zapach apetyczny, tym większe więc moje rozczarowanie, złość, załamanie i niedowierzanie, gdy oczom moim ukazała się pizza cała pływająca w serze (jego ilość pozwala mi sądzić, że nie jest specjalnie dobrej jakości, skoro wylewali go chyba koparką...) i oleju. Niedopieczona (BLE!), niedoprawiona (BLE!) i cała ogólnie i po całości niedorobiona (BLE!). O składnikach za wiele Wam nie napiszę, bo wszystkie spłynęły, podobnie jak nadzieja na dobry obiad... Zresztą nawet całkiem dobry sos zupełnie nie uratował sprawy. 

A dodatkowo w sprawie sprężystości pizzy niech przemówi zdjęcie... Najgorzej wydane 34 złote w moim życiu. I chociaż wiecie, że wyznaję zasadę drugiej szansy, to akurat w tym przypadku realnie boję się o własne zdrowie. NIE i NIGDY W ŻYCIU! (zresztą sądząc po komentarzach na fb, podzielacie moje zdanie). 

 Dragon Pizza, Orunia Górna, ul. Krzemowa 8

niedziela, 8 czerwca 2014

Schabowy Raz

Przelotem, przejazdem i przez przypadek obiadowa pora wylosowała Babi Dół. I chociaż raczej staram się nie zatrzymywać w przydrożnych gospodach, to sława Schabowego Razu (nawiedzonego przez Magdę Gessler) pozwoliła mi zaufać, że nie otruję się tam, ani nie przepłacę. Dodatkowo jeszcze cały widok na zewnątrz i ogólne wrażenie gospody rysowało się bardzo pozytywnie, swojsko i całkiem przytulnie. Środek również nie pozostawał w tym aspekcie w tyle. Czysto, przejrzyście, połączenie bieli i drewna, czyli wszystko to, co lubię najbardziej. Dobrze dobrane szkło, oświetlenie i lustra. Wpadające słońce przez spore okna, na ścianach apetyczne fotografie i plakaty. Zresztą oglądając ten odcinek Kuchennych rewolucji pamiętam, że wnętrzem byłam bardzo zafascynowana i moja fascynacja nie zgasła, gdy zobaczyłam je na żywo. 
Ale na tym wszystkim sielanka się kończy. Zaczyna się opowieść, którą roboczo zatytułuję "Kota nie ma, myszy harcują". Po kolei. Jako, że nasza wyprawa wyposażona była w istotkę niekoniecznie mogącą siedzieć na ławie przy stole, konieczne było użycie fotelika do karmienia. Po fotelik udałam się sama (choć przyznam, że całkiem miło by było, gdyby ktoś to zaproponował, wszak istota ta nie aż tak mała, żeby jej nie zauważyć, lub po prostu zaproponował pomoc przy mocowaniu się z restauracyjnym sprzętem) i oczom moim ukazał się mebel, który lata świetności ma zdecydowanie za sobą. Niezręczny dysonans przy tym pięknie odnowionym wnętrzu. 
Miła pani kelnerka, odrobinę spłoszona, chyba zdenerwowana i co nieco zbyt uprzejma (ocierało się to o uśmiech przyklejony do twarzy przez kierownika na zapleczu) wprowadziła odrobinę niezręczną atmosferę. Czy już mam zamawiać, czy dobrze zamówiłam, czy na pewno tu się zamawia jedzenie, czy na pewno pani wie co zamówiliśmy i dlaczego jest taka cisza po zamówieniu i czemu nie przejmuje pani inicjatywy chociaż względem napojów? Dobrze, że chociaż Magda Gessler poleciła nam cokolwiek w karcie... Żeby jednak nie było, że narzekam i nie znam się i ble, to powiem, że przyjemnym zaskoczeniem było pytanie o kolejność podawania jedzenia (zwłaszcza, że moje zamówienie zaczynało się i kończyło na starterach).
Nie powiem Wam jak długo czekałam na jedzenie, a to dlatego, że restauracja zainwestowała w czasoumilacz, czyli czekadełko. Sprytny zabieg, który zamyka usta głodnym niecierpliwcom. Tym razem w wydaniu kanapkowo-smalcowym. Byłoby oczywiście o wiele milej, gdyby chleb był świeży, a smalec doprawiony...
Zamówienie: kaczko-gęś (ponoć specjalność zakładu), pulpeciki z dorsza, talarki ziemniaczane i pierogi. Do tego sok pomidorowy i kompot. Cóż Wam powiedzieć? Rozczarowanie. Właściwie uwag nie było tylko do pierogów, a i to pewnie dlatego, że nie udało mi się dopytać. Kaczko-gęś nieprzyprawiona, sprawiała wrażenie niekoniecznie świeżej, niedopieczona (o chrupkości lepiej zapomnieć) i gumiasta za bardzo (o ile wiem powinna się raczej w ustach rozpływać). Najgorsze jest jednak to, że ten, który odważył się ją wchłonąć całą noc oka nie zmrużył... Talarki to właściwie ziemniaki, usmażone mięsko, cebulka i hektolitry tłuszczu, pulpeciki zaskakująco mdłe. Dobrze, że chociaż obronili się kompotem, bo to już byłaby masakra totalna.
100 zł za wątpliwej jakości ucztę, w zaskakująco pustym lokalu. Czyżby magia prysła? Nam na pewno, bo musieliśmy bardzo szybko ze Schabowego Razu znikać. Powód? Brak miejsca, żeby najmniejszego z nas odświeżyć. I chociaż miła pani kelnerka zaproponowała, że udostępni nam górę lokalu, a właściwie jeden z tamtejszych stołów, to jednak przez wzgląd na jeszcze jednego klienta, który rozkoszował się (?) swoim jedzeniem, postanowiliśmy uciec czym prędzej. Cóż... Schabowy Raz? Tak, tylko raz...

Schabowy Raz, Babi Dół 28, Żukowo

                             spodobał Ci się wpis? Na pewno spodoba Ci się fanpage :)

sobota, 7 czerwca 2014

So! Coffee

Wiecie, że nie za bardzo lubię gastronomiczne próby, które serwuje nam Fashion House na Szadółkach. Generalnie jedzenie jakieś takie przechodzone, średnio smaczne i równie średnio apetyczne (przekonacie się jak zobaczycie sposób jego eksponowania). No i do tego, gdy powstała tam kawiarnia Empiku, swego czasu zmieniona na So! Coffee, to nawet wtedy zachwycona nie byłam, bo zawsze stawało się coś, co nie powinno. Jednak najczęściej wina była po stronie personelu, który w niegrzeczny sposób podchodził do klienta, myląc się w zamówieniach, podliczaniu i chyba zwyczanie myląc się w wyborze pracy. 
Jednak tym razem sytuacja miała się zgoła inaczej. So! Coffee zaserwowało mi bardzo przyjemną kawę, o idealnym dla mnie smaku (nie za mocna, nie za słaba, nie za gorzka, nie za cierpka), w rozmiarze "medium", za cenę 11,90 ( do tego jednego mogłabym się przyczepić, bo jestem przekonana, że jeszcze bardziej smakowałaby mi za 9 zł :) ). Panie za kontuarem były miłe, uśmiechnięte, cierpliwe (bo jak ekipa zacznie się decydować i wybierać, to nie ma lekko...), a także całkiem sprawne (szybkie w sensie). 
Całości szczęścia dopełniła nie za duża ilość kupujących, dzięki czemu sceneria jawiła się jako ta bardziej kameralna. Oczywiście nie wspomnę o towarzystwie :) Lekko zaplute i całkiem małe, ale uwierzcie mi, że nie ma lepszego :)
So! Coffee, daliście radę!

So! Coffee, Fashion House, ul. Przywidzka 8