sobota, 14 lutego 2015

Chwila Moment

Opowieść o tym jak może być średnio na jeża (uwielbiam recenzje ze spoilerem w pierwszym zdaniu) :) Otóż jak jedzie się z Gdańska aż do Gdyni, to oczekuje się fajerwerków, fanfar i całego tego ustrojstwa. Tzn. może nie aż tak, ale tyle się słyszy dobrego, że ktoś tu zjadł i tam i, że super, że nowocześnie, że bajka, że cud, miód orzeszki i złota kulka. I jak człowiek pomyśli, że zaraz uszczknie tego dobrodziejstwa własnoręcznie, łaska kulinarnego bóstwa spłynie niczym... niczym... hmm... łaska kulinarnego bóstwa :P to jak okazuje się, że wcale nie, że "yy", że załatw sobie swoje własne bóstwo, to wtedy jest średnio na jeża. 
Chwila Moment, z opisu w internecie wyobraziłam sobie wielką, przestronną salę, i jeszcze jedną wyżej. Jak więc weszłam do środka, to myślałam, że jestem w przedsionku zaledwie. No ale to pułapka mojej wyobraźni, nie winię za nią nikogo. Choć przyznać muszę, że lokal prezentuje się całkiem przyjemnie z zewnątrz i jeszcze bardziej przyjemnie z wewnątrz. Ale to tylko mogłam zauważyć pobieżnie, bo cała moja uwaga skupiła się na tym, żeby znaleźć miejsce dla siebie, dla młodego, dla starszego i dla wózka. Może mogłabym cokolwiek więcej zobaczyć, gdyby chociaż jeden kelner poświęcił na nas chociaż odrobinę swojej uwagi... najwidoczniej proszę o zbyt wiele i nie od tego są kelnerzy. Menu też załatwiliśmy sami, bo przecież kto inny miałby je nam dać? 

O tym, że musieliśmy się bardzo nagimnastykować, żeby jakiekolwiek miejsce zająć to nie będę mówiła, bo sami tego chcieliśmy. Mogliśmy zostać z młodym w domu, a nie po knajpach się szlajać i mącić innym konsumentom spokój, sprowadzać logistyczny problem na obsługę (chociaż ta tutaj postanowiła go całkowicie zignorować) i ogólnie zachwiać równowagę kosmosu. 
Nie wspomnę też, że kelner postanowił obsłużyć najpierw wszystkich tych, którzy przyszli po nas, a dopiero potem nas. No ale w końcu naprawił błąd, złożyliśmy pół zamówienia i niestety okazało się po chwili, że to nie przez niech nie zjemy tam nic, tylko przez młodego. Za nic w świecie nie dało się go utrzymać w ryzach. Przewidując więc nadchodzące tornado zarządziliśmy natychmiastową ewakuację, w związku z którą postanowiłam zamówienie anulować. I tutaj niespodzianka, bo zaledwie kilka chwil, po złożeniu zamówienia, już było gotowe. Kawa i wszystko. No wow. Muszę przetestować tę szybkość bez młodego :)
Kawę więc na miejscu wypiłam, reszta poszła do pudełka na wynos. O cukier do kawy mnie nie zapytano. Cóż, mogłam powiedzieć sama. Albo kawy nie zamawiać i kłopotu nie robić. Zadziwiające, że pakowanie na wynos zajęło więcej czasu, niż przygotowanie śniadania... Tak to już jest, czas jest względny :)
Na szczęście z tego wszystkiego przyszło nam jeść śniadanie w przyjemnej atmosferze gdyńskiej morskiej bryzy. Chociaż stwierdzenie "jeść śniadanie" jest powiedziane bardzo na wyrost, bo to co tu dostałam za 15 zł (dodając kawę 20 zł), porównane z innymi śniadaniami w tej cenie, to co najwyżej starter i czekadełko (pieczywo i trzy pasty). A smak? Smak sprawił, że nie jest zupełnie źle, tylko średnio na jeża. W sumie nie mam nic więcej do dodania, bo spodziewałam się lepiej, a wyszło jak wyszło...

CHWILA MOMENT, GDYNIA, UL. ŚWIĘTOJAŃSKA 30, INFOBOX

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Marmolada Chleb i Kawa

Częstymi goścmi tu jesteśmy, bo nie ma nic lepszego, niż miejsce z ogromnymi oknami, przyjemnym kolorem mebli, bardzo ładnym wystrojem i ogólnie panującą pozytywną atmosferą. Znacie mnie i wiecie, że czasami to nie jedzenie stanowi najważniejszy punkt przemawiający za danym miejscem. Oczywiście pod tym wzgledem Marmolada Chleb i Kawa też spisują się całkiem nieźle. No i przyznać muszę, że są całkiem po drodze, są całkiem niedaleko. Właściwie rzut beretem z centrum Gdańska, rzut beretem z Wrzeszcza, rzut beretem z Sopotu. Wszystko jadac do, wracając z. Nie ma problemu z parkingiem (mimo tego, że do parkometru trzeba wrzucić kilka groszy), a miejsce w lokalu staram się rezerwować jadąc tam, tak na wszelki wypadek, bo całkiem sporo ludzi lubi tam jeść. 
Nauczyłam się też rezerwować krzesełko dla młodego, bo tych niestety jest tam mało. I chociaż istnieje legenda mówiąca o tym, że mają aż dwa krzesełka, to nawet obsługa nie do końca chyba w nią wierzy. I tutaj widzę całkiem spory błąd, bo dawno już minęły te czasy, gdy rodzicie z dziećmi siedzą w domach. Myślę, że krzesełek powinno być więcej, wszak złożone nawet na zapleczu wiele miejsca nie zajmują. Zresztą raz trafiliśmy w taki czas, gdzy dzieci było dwoje, krzesełko jedno. Na dodatek młody zjawił się w lokalu jako pierwszy i pani z obsługi nawet powiedziała, że nam krzesełko przyniesie na górę, a tu klops, bo z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu krzesełko trafiło do dziecka, które przyszło później... no ale nic to, nie chcecie przeciesz czytać żali mamuśki.
Zresztą ja też nie jestem jakaś taka specjalnie czepialska i drobne incydenty tego typu nie zniechęcają mnie do dobrego lokalu. Pisze o nich z potrzeby pokazania Wam całości i pełnego obrazu, takiego recenzenckiego poczucia totalnego subiektywizmu :)
Wracam więc do tego dnia, kiedy głodni po długim podziwaniu wystawy w ECSie, dotarliśmy do Marmolady. Zarezerwowane miejsce (i fotelik) już na nas czekały. Menu szybko pojawiło się na stole. Szybkie zamówienie (chociaż o drożdzówce musiałma przypominać) i w miarę normalne oczekiwanie na obiad. 
Teraz Ci, bez dzieci, zakrywają oczy, a Ci z dziećmi czytają o kąciku dla dzieci. Bo to super, że jest. Jest stolik, jest krzesełko, do kolorowania coś i kredki są (do kolorowania pokolorowane przez kilkadziesiąt dzieci, ale nie wymagajmy, żeby lokal kupował co kilka dni nowe, opanujmy się), są zabawki, jest nawet kuchnia i bujaczek, jest i dywan. I niby wszystko się zgadza, a jednak szkoda, że na dywanie stoją mebelki, więc nie spełnia swojej funkcji (siedzące dziecię bawi się nie na podłodze, tylko na miękkim dywaniku), a miejsca nie ma, żeby to wszystko z niego zdjać. Ale kącik jest? Jest! Więc odczepcie się, 
I jakoś tak uczucia mam mieszane i sami widzicie, że jeździć tam chcę, bo jedzenie dobre, ale taka jakaś gorycz przeze mnie przemawia, bo pewnie pojawiać się tam będziemy rzadziej, czego bym nie chciała, a wszystko przez to, że młody nie czuję się tam za dobrze. I poczucie mam, że szkoda, że niewiele trzeba, żeby to zmienić i skoro już chętni są w lokalu, żeby przyjmować rodziny z dziećmi, to może warto by zrobić jakiś głębszy research i dowiedzieć sie co tak serio rodzicom odpowiada (dla tych mniejszych i tych większych). Bo wiecie, albo robić coś na 100%, albo na 100% nie robić. Mam rację?
Wracając jednak do jedzenia, to zawiedziona nie jestem. Tradycyjnie zresztą. Wysoka jakość składników, starannie przygotowane potrawy, bardzo dobrze wyważone proporcje, czasami zbyt posolone, ale sól uwielbiam, więc narzekać nie będę (idealnie by było, gdyby frytki nie były tak bardzo wysmażone). Do tego wszystkiego, poza żołądkiem, najeść się mogą i oczy, bo to wszystko wygląda tak smacznie i estetycznie. Sami widzicie więc, dlaczego nie chcę z nich rezygnować! Może Marmolada przeczyta, może część zabawek wywali, żeby mniej było, ale za to użyteczniej, może dokupi fotelik, może wzbogaci menu dziecięce (dzieci lubią też kaszę :) ), a wtedy ja nie będę stamtąd wychodzić! (I to nie jest groźba :P ). 
Ot i wygadałam się. Ja matka :) 

MARMOLADA CHLEB I KAWA, WRZESZCZ, UL. SŁONIMSKIEGO 5

wtorek, 6 stycznia 2015

Bistro Kos

Uwaga! Spoiler! Koniec (jak zresztą środek i początek) tej recenzji są baaaaardzo (tak, tak, wiem, nie ma takiego słowa, ale myślę, że idealnie nadaje się, aby odwzorować mój entuzjazm) pozytywne. I wreszcie mogę użyć, z całą świadomością, słowa "ugoszczona" :) 
Dokładnie tak poczułam się w Bistro Kos jak ostatnio zjawiłam się, z całą naszą rodzinną ferajną, na śniadanie. Szybkie zajęcie miejsca, szybkie podanie menu i kredek dla młodego (on ma jeszcze odrobinę inne podejście do sposobu ich użytkowania, ale przecież to nic nie szkodzi) i jeszcze szybsze pozbycie się butów młodego i moich. Po co? Bo nie wiem, czy wiecie, ale w Bistro Kos jest rewelacyjna sala przygotowana specjalnie dla dzieciaków. Zabawki, klocki, lalki, samochody, misie, książki, gdy, komputery, stoliki, domki, czego dusza tylko zamarzy, a małe ręce zdołają unieść. A wszystko pod czujnym okiem kamer, żeby opiekunowie spożywający sobie w spokoju posiłek (tak... na pewno tak to wygląda...) mogli zrelaksować się, a jednocześnie baczenie na swoje pociechy mieć poprzez ogromny telewizor na ścianie (nie bójcie się, nie jest to big brother dla całej restauracji, tylko dla jednej z sal, najczęściej zajmowanej właśnie przez rodziców, bo bezpośrednio łączącej się z pokojem zabaw (Christian Grey zupełnie zepsuł to określenie dla świata :( ). 
Jak więc łatwo się domyśleć młody i ja radośnie bawiliśmy się ogromniastymi klockami (kolejny wyraz, który niektórzy dorośli używają zupełnie nie tak, jak trzeba!), a ten już zdecydowanie starszy spokojnie złożył zamówienie i nadzorował całości wycieczki, obserwując nas w telewizorze. 
Nic więc dziwnego, że w ferworze akcji nie zauważyliśmy ile czasu trzeba było czekać na jedzenie :) Na szczęście nie było specjalnego marudzenia, że trzeba przestać się bawić, bo nadszedł czas jedzenia. I tak, jak zadowolony był tatuś, zadowolona była mamusia i zadowolony był młody (ależ ja Wam piękny obrazek namalowałam!). Obfitość podwójnego śniadania opisać może tylko zdjęcie, bo wszystkiego było tyle, że w pewnym momencie zupełnie straciłam wątek :) Natomiast smak był bardzo przyjemny i nie przeszkadzały nam nawet zbyt przeciągnięte na patelni jajka (nawet nie namawiajcie mnie, żebym napisała cokolwiek na temat tego wyrazu :) ). 
No dobrze, może odrobinę pochłonęła mnie jakaś fala euforii, ale jeśli restauracja potrafi ją wywołać, to ja jestem zdecydowanie na tak! No i jeszcze jak młody jest na tak i nie trzeba się stresować, jak człowiek chce wyjść z dzieckiem z domu (chociaż słyszałam, że to ostatnio jest jakieś takie mniej modne i na wszelki wypadek zakazałam młodemu wszelkich bobasich sztuczek), to ja (a nawet mogę zaryzykować i powiedzieć my) jestem jeszcze bardziej zdecydowanie na tak! Ot co!
A pisałam już, że za ten ogrom jedzenia i ciepłe napoje zapłaciliśmy 40 zł? Plus 5 zł za sok jabłkowy domówiony później? Nie mówiłam? A więc słuchajcie, za ten ogrom jedzenia i ciepłe napoje zapłaciliśmy 40 zł? Plus 5 zł za sok jabłkowy domówiony później :) 
Ah! I jeszcze urzekły mnie te malutkie sztućce dla dzieci i ogólnie całe nastawienie Kosu na głodomorów małych i dużych (pomijam brak windy na piętro, na którym to całe nastawienie się znajduje...)





 BISTRO KOS, UL. PIWNA 9/10