piątek, 13 grudnia 2013

cdn.

Cześć!

Dawno się do Was nie odzywałam, a to wszystko za sprawą ogromnych zmian w moim życiu. Teraz, gdy do aktywnego grona krytyków restauracyjnych dołączył mój synek (waży ponad 4 kilo, na pewno będzie często głodny), sprawa robi się poważna. Potrzebujemy troszkę czasu, żeby się dokładnie przygotować, bo sami wiecie, że kulinarna mapa Trójmiasta bogata jest i obfita. 
Dlatego w internecie będzie nas odrobinę mniej, a co za tym idzie, liczymy na Wasze inspiracje i relacje i oczywiście 

Wesołych Świąt!


obrazek znalazłam na stronie www.fanpop.com

piątek, 1 listopada 2013

Coffee Heaven

O Coffee Heaven, które odwiedzam stosunkowo często (poza kilkoma ostatnimi miesiącami, gdyż w przypadku mrożonej smakowej kawy bezkofeinowej raczej nie są moimi faworytami, głównie przez wzgląd na fakt, że wersja ze sticky toffee nie jest dostępna w takiej postaci) możecie sobie poczytać tutaj. Ten post, chociaż również poopowiada odrobinkę o kawiarni, to skupi się przede wszystkim na jej zdecydowanie bardziej kalorycznej stronie, czyli ciastach. 
Pora podwieczorku złapała nas na ul. Długiej, a że oboje mieliśmy ochotę na coś konkretnego (w wersji czekoladowej), to obojętnie przeszliśmy obok miejsc, które proponowały ciasta pełne kremów i pianek i poszliśmy tam, gdzie z czekoladą się nie patyczkują, czyli do Coffee Heaven. Dużej kolejki nie było, pani za kontuarem względnie uśmiechnięta, sprawna i konkretna. Zamówienie złożone, zapłacone i wyczekane (około 3/4 minuty). Dwa bloki czekoladowe, dwa shortbready czekoladowe i jedno ciasto caramel brownie, czyli w sumie około 50 zł. Wszystko po to, aby sumiennie i rzetelnie wykonać czekoladowy test (jak ja się dla Was poświęcam :P)


Oto wyniki:
  • ciacho w pomarańczowym kółku to Caramel Brownie (ok. 15 zł) i jest zdecydowanie najsłodsze z całego tria. Trzeba mu też jednak oddać to, że jest również i najsmaczniejsze. Orzechy dodają odrobinę soli, co w przypadku słodyczy jest fantastycznym połączeniem. Nie ma tam zbędnego kremu i wszelkiej masowości ciastecznej. Twarde, pyszne, chrupiące warstwy oraz spore wyzwanie dla jednej osoby.
  • ciacho w niebieskim kółku do blok czekoladowy (ok. 7 zł) i drugie miejsce w czekoladowym teście. Mniej słodkie od poprzednika, jeszcze bardziej chrupiące, do tego z małą porcją rodzynek (mogłoby ich nie być, ale jak już są to trudno). Jedna osoba spokojnie może mu podołać... a nawet skusić się na kolejny kawałek :)
  • ciacho w czerwonym kółku to shortbread karmelowo-czekoladowy. Składa się z trzech warstw. Dwie pierwsze, czyli czekolada i karmel są wyśmienite i pełne smaku, niestety trzeciej warstwy, czyli kruchego ciasta, jest procentowo zbyt dużo do całości, przez co gubi się smak poprzednich. Chociaż dzięki temu ciasto jest najmniej słodkie z tria, więc idealne dla tych, którzy zamówili już i skonsumowali dwa pierwsze ciacha.
Myślę, że następnym razem do kawki wybiorę ciacho numer dwa, chyba, że znowu do kawiarni zabierze mnie mąż, a wtedy kto wie :) 
Smacznego!

środa, 9 października 2013

Gdański Bowke


Czy Gdański Bowke, który nazywa siebie karczmą piwną, zdaje egzamin jako kawiarnia? Zacznijmy od tego, że piękna pogoda w październiku nadaje się najlepiej na wypicie smakowitej kawy w słonecznym ogródku. Idealnym dopełnieniem tego zestawu jest fantastyczny widok i interesujące towarzystwo. I tak jak towarzystwo zapewnić musicie sobie we własnym zakresie, tak całą resztę może zaoferować przyjemny lokal. 
Gdański Bowke przyciągał mnie już od jakiegoś czasu, a że akurat idealnie komponował się z pogodą, perfekcyjnie dogadywał ze słońcem, stąd padło na niego, podczas naszego babskiego spacerku. Ogródek urządzony bardzo gustownie i przede wszystkim zachęcająco. Któż może oprzeć się poduchom, kwiatom, promieniom słonecznym i widokowi na Motławę i całą zabudowę Długiego Pobrzeża. Na pewno nie ja!

Zasiadłyśmy więc wygodnie i oczekiwałyśmy na kelnera, który pojawił się stosunkowo szybko niosąc ogromne menu. Sam kelner uśmiechem za bardzo nie grzeszył i czasami odnosiłyśmy wrażenie, że nie jest to jego najlepszy dzień (reagował na nasze prośby czymś na kształt zdenerwowania wymieszanego ze znudzeniem, a nawet odrobiną wyższości), nie kwapił się z wyniesieniem pustych naczyń, nie zaproponował niczego nowego, gdy nasze szklaneczki opustoszały i generalnie zdecydowanie nie nastrajał do tego, aby dać mu napiwek, ale jednocześnie potrafił wykonać kilka takich ruchów i gestów, które broniły go przed naszą całkowitą złością. Sporo klientów, on sam... niewdzięczna praca. 

Tak, czy inaczej latte (11 zł) pojawiło się na stole po kilku minutach. Szklanka prezentowała się estetycznie, wypełniona była delikatną kawą i puszystą pianką (widać, że na ekspresie do kawy nie oszczędzali). Co prawda smak nie był intensywnie kawowy, ale mi jak najbardziej odpowiadał.

Zresztą w Gdańskim Bowke odpowiadało mi praktycznie wszystko, bo i toaleta ładna, przystosowana do odwiedzin z najmłodszymi klientami, mebelki ładne, dodatki dopracowane, nawet sposób podania rachunku przemyślany i odpowiednio zaprojektowany. Tutaj nie ma miejsca na półśrodki, ma być ładnie i profesjonalnie. Przyznam, że zdecydowanie się to udało i chętnie tam wrócę!


GDAŃSKI BOWKE, GDAŃSK, DŁUGIE POBRZEŻE 11

środa, 2 października 2013

Marmolada Chleb i Kawa

Recenzja niniejsza pierwszy raz będzie recenzją bardziej przekrojową, ponieważ w lokalu, o którym będę Wam opowiadała, byłam kilka razy i koniecznym jest, aby powstało podsumowanie. I nie bójcie się, że nie będzie konkretnego opisu konkretnej wizyty, tylko zbioru wizyt, ponieważ już na wstępie powiem Wam, że każda kolejna była lepsza od poprzedniej, a każda poprzednia równie udana, jak kolejna. Nie dziwi nic, bo dobre jedzenie i przyjemna atmosfera same się obronią. 
Marmolada Chleb i Kawa, bo o tym lokalu mowa, znajduje się we Wrzeszczu, na terenie Garnizonu (ul. Słonimskiego 5), w jednym z nowych budynków (naprzeciwko jednego z tych starszych). Zewnątrz jest całkiem skromne, ale to, co stoi na stolikach (jak dumnie stoi i jak stylowo) zapowiada, że wewnątrz będzie interesująco (kilka razy próbowałam usiąść zewnątrz, niestety w większości przypadków wywiał mnie stamtąd wiatr i zaprowadził wprost na antresolę do wewnątrz. No właśnie... antresola! Dla każdego lokalu, który ją ma daję +10 do przyjemnej aury). 
Wewnątrz jest jasne i wypełnione światłem (kolejny raz pod niebiosa wielbić będę ogromne okna, które na swej drodze spotykam). Białe, kremowe, drewniane, z pysznym i wyglądającym obłędnie pieczywem, z gazetami, ze stolikiem skierowanym w stronę okien i wysokimi krzesłami, z akcesoriami dla dzieci do zabawy, z antresolą, z poduszkami, z lampami ze słoików w ramach, ze szczebelkami zza których można podglądać wszystko i wszystkich. I chociaż sam lokal jakiś szczególnie ogromny nie jest i czasami można tak trafić, że miejsc się nie upoluje, to jednak ani razu szczególnie nie doskwierał mi brak przestrzeni do konsumpcji, a wręcz czułam się przytulnie, ciepło i przyjemnie. Ah, zapomniałabym o tym, że w toalecie jest krem do rąk! Cudowny wynalazek, którego bardzo często zapominam! 
Obsługa bardzo miła i przyjemna, do tego aktywnie polecająca dania, sprawna i skuteczna (raz jeden jedyny musiałam sama ruszyć tyłek celem otrzymania menu, ale potem wszelkie moje trudy zostały wynagrodzone zaangażowaniem personelu). Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to nie poinformowanie mnie do czego służą karteczki dostępne przy kasie, które tylko intuicyjnie odczytuję jako lojalnościowe zbieranie pieczątek po napojach (zwłaszcza, że kilka razy się nimi interesowałam poprzez delikatne ich macanie. Wiem, wiem, mogłam zapytać sama, ale to byłoby o wiele mniej zabawne, a ponarzekać na coś trzeba, prawda?). 
Czas nadszedł zatem na sam przedmiot konsumpcji, czyli jedzenie. Zacznę więc od czasu oczekiwania, który najczęściej jest całkiem krótki i wynosi mniej więcej od 10 do 20 minut (w zależności na jaki posiłek akurat się skusisz, drogi głodomorze). Menu nie jest specjalnie obładowane daniami, ale dzięki temu można łatwiej podjąć decyzję, można też mieć więcej pewności, że produkty są świeże, a także, co najważniejsze, łatwo się w jego ramach ogarnąć. Z wyborem też nie powinno być problemu, bo każde danie zachęca interesującym sposobem podania i zestawienia smaków, do tego można odnieść silne wrażenie nietuzinkowości potraw. Zdecydowany plus. Nikt też nie narzuca mi czasu jedzenia śniadania. Właściwie można je zjeść cały dzień (jest to o tyle istotne, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia, a nie każdy ma na nie czas rano :) ). 
Spróbuję Wam streścić co jedliśmy. W śniadaniowej odsłonie skusiliśmy się kilka razy na świeże bagietki. Szczególnie polecam tę z wołowiną i kozim serem (14 zł). Smak obłędny, do tego idealnie sycąca. Dobra jest także ta z pesto, pomidorkami i białym serkiem (za 10 zł). Do każdej z nich dodawana jest bardzo dobra sałatka z ogórka, pomidora i kolorowej sałaty (która raz była niestety gorzka), pomieszana z przyprawami i smakowitym sosem. Nie ma silnych, nie możecie być po tym głodni! 
Warte polecenia na śniadanie są także wytrawne gofry ze szczypiorkiem i pastą (10 zł). Smakują fenomenalnie (pasty jest taka obfitość, że połowa nie trafiła do mojego brzucha). Równie dobre są naleśniki z twarogiem i marmoladą (10 zł) podane bardzo świeżo i smakujące cudnie. Jeśli dodacie do tego kakao, to właściwie jesteście w niebie. 
A właśnie! Kakao. Ubóstwiam, uwielbiam, kocham i bez niego nie wychodzę z Marmolady Chleba i Kawy. Kakao, za 5 zł, musicie spróbować. Po prostu musicie! Zresztą mój mąż bardzo podobnie (może bez tego uwielbienia) zareagował na kawę zbożową, która bardzo poprawiła mu humor (obserwując innych gości zauważyłam pewne poruszenie, gdy dostrzegli ją w menu). 
Kolejny must have Marmolady Chleba i Kawy, to drożdżówka z kruszonką i dżemem. Można ją zjeść na miejscu, albo wybrać wersję na wynos (w obu przypadkach smakuje fantastycznie, a cenowo wychodzi około 3 złotych). W połączeniu z wybornym espresso i słonecznym porankiem jest nieoceniona.
W wersji obiadowej zdecydowanie polecam pikantną wątróbkę (10 zł), która naprawdę zaskakuje smakiem (jestem amatorem wątróbki, myślałam, że jadłam ją w większości odsłon...) i spaghetti bolognese, które wypatrzyliśmy nie w menu, a na potykaczu (19 zł i pełen brzuszek). Nie mogę zapomnieć o grillowanej piersi z kurczaka z cudownie rozpływającym się w ustach puree z ziemniaków (24 złote). Do tego możecie dobrać tworzoną na miejscu zimną herbatę (7 zł), orzeźwiający sok tłoczony z jabłek (6 zł), zielony koktajl (8 zł), albo podawaną na zimno (ku zaskoczeniu mego zmarzniętego męża) wietnamską zieloną herbatę za 6 zł (która mogłaby mieć wskazówkę, że niekoniecznie jest ciepła). Każdy z tych napojów już przetestowaliśmy i radośnie zaakceptowaliśmy. Nie zapomnijcie też pomęczyć kelnerów w sprawie dań, których nie ma w karcie, a mogą być w kuchni. Czasami ukrywają tam prawdziwe skarby! Musicie też wiedzieć, że każdy posiłek podany jest w ulubionej przeze mnie stylistyce. Cudo na talerzu!
Dodam jeszcze, że menu uległo na jesień drobnym zmianom, co oznacza, że Marmolada Chleb i Kawa przedstawia nowe oblicze, które może być równie pociągające i smaczne, jak to poprzednie. Aż się nie mogę doczekać, jak będę mogła znowu ich przetestować!
Marmolado Chlebie i Kawo, przez Was zaniedbuję inne lokale! 

MARMOLADA CHLEB I KAWA, WRZESZCZ, UL. SŁONIMSKIEGO 5

niedziela, 29 września 2013

Kafe Delfin

Kawa na wynos i Park Oliwski to idealne połączenie. Wiem, że się powtarzam, ale musicie mi uwierzyć jak wielką radość odczuwam, gdy dane jest mi zestawić ze sobą, w jednym czasie, oba te elementy. I nie straszne wtedy zimno i deszcz, nie straszne upały i palące słońce (oczywiście istotne jest wtedy, żeby temperaturę kawy odpowiednio zmodyfikować :) ) bo ja mogę tam chodzić i chodzić bez końca!
W dzisiejszej odsłonie całkiem słonecznego, aczkolwiek lekko mokrego dnia padło na kawę wprost z Kafe Delfin, gdzie już jakiś czas temu gościłam. Dokładnie był to luty (kawę trzymałam w rękawiczkach, a tłem był śnieg), także warto było zobaczyć czy od tamtego czasu coś się zmieniło (wiecie jak to jest z lokalami... raz jest dobrze, innym razem źle, a jeszcze innym razem średnio na jeża...). 
Okazało się, że środek ponownie wypełniony ludźmi, czyli dobra passa nadal trwa. Niestety z tego powodu właśnie usłyszałam od miłej pani baristki, że na kawę muszę poczekać około 10 minut. Jak na kawę na wynos, która z założenia jest na szybko, delikatnie się zmartwiłam. Ale nich tam! Super pogoda, lekko zmoczony ogródek i przyjemne towarzystwo męża wpłynęło na mój pogodny nastrój i nawet czekanie nie zapowiadało jakiegokolwiek jego pogorszenia. 
Poinformowałam więc panią gdzie będę i spokojnie oczekiwałam mojej upragnionej kawy, która, jak się okazało, przygotowana została odrobinę szybciej, bo już po około pięciu minutach w drzwiach lokalu ukazała się głowa baristki, która radośnie oznajmiła, że napój jest gotowy. 
Poprosiłam o cukier (ponownie nie był on dostępny dla odwiedzających), zapłaciłam 8 złotych i radośnie udałam się, z ciepłym kubeczkiem w dłoni, na podbój Parku Oliwskiego. Kremowa kawa latte, mimo tego, że systemowa (MKCaffe), całkowicie zaspokoiła potrzebę pt. "wypicie dobrej kawy". Delikatna, nie za gorąca, z lekką nutką goryczy (poprosiłam o tylko jedno espresso, więc dostałam słabszą dawkę kofeiny i kawowego smaku), w (niestety!) neutralnym kubku. Byłam szczęśliwa i wypełniona kawą, wśród zieleni parku... na ten moment IDEALNIE!
ps. dodaję dwie parkowe fotki, a co :) 

KAFE DELFIN, UL. OPATA JACKA RYBIŃSKIEGO 17, OLIWA

wtorek, 27 sierpnia 2013

Kameleon

Witamy na blogu Pruszcz Gdański, w którym wylądowałam dzisiaj około godziny 10:00. Nie zdążyłam wcześniej wypić żadnej dobrej kawki, więc uznałam, że trzeba naprawić ten błąd. Pozostała część mojej wycieczki uznała, że to odpowiednia pora na coś słodkiego, wiec sami widzicie, nie było wyjścia, trzeba było szukać interesującego miejsca z ogródkiem, coby połączyć nasze potrzeby i piękną pogodę. 
Nie było to takie proste, jak pozornie może się wydawać, ale w końcu na alei Ks. Waląga 3, dostrzegłyśmy całkiem przyjemny ogródeczek, który okazał się być własnością restauracji i kawiarni Kameleon. Miejsce wyglądało zdecydowanie pusto. Dwójka klientów w ogródku, a poza tym cisza i spokój. W środku nikogo nie było, poza kameleonem w terrarium (dojrzałam go! ha!). Obsługa też gdzieś zniknęła, więc początkowo byłyśmy odrobinę zagubione. Na szczęście odnalazłyśmy menu i potem już poszło gładko, bo razem z menu pojawiła się uśmiechnięta kelnerka, która radośnie odesłała nas do stolika i już po chwili gotowa była przyjąć zamówienie. 
Zamówiłyśmy deser truskawkowy i LatteCoffeeToffee. Wszystko za 23 złote. Czekać nie trzeba było zbyt długo (zaledwie kilka minut), niestety zamówienie nie zostało podane jednocześnie. Kawa pojawiła się szybciej. Na szczęście była zimna (na taką pogodę polecam tylko zimne kawki), więc spokojnie mogłam poczekać, niemniej lepiej by było, gdyby i deser i kawa pojawiły się jednocześnie. 
Tak, czy inaczej nasze zamówienie było całkiem przyjemne. Kawa na spodzie wyposażona była w sos toffee, który w przyjemny, ale nie narzucający się sposób, sprawiał, że całość była słodkawa. Pasowało mi również to, że smak kawy nie był zbyt mocny (ostatnio nie za bardzo mogę pić mocną kawą) i intensywny. W sam raz na delikatne pobudzenie. 
Deser truskawkowy był podany całkiem estetycznie (mimo braku bitej śmietany, z której zrezygnowałyśmy), a sos truskawkowy smakował jak konfitury, co poczytuję za duży plus (zwykle czuje się truskawkową chemię). 
Jeśli zaś chodzi o wystrój lokalu (przede wszystkim ogródka) muszę powiedzieć, że troszkę za dużo w nim było dodatków. Miało się wrażenie, jakby niekoniecznie każda rzecz do siebie pasowała, a wybierane były przypadkowo. Raziły też całe tony sztucznych kwiatów, które z powodzeniem można by zastąpić świeżymi (będę to powtarzała do znudzenia). Na pochwałę jednak zasługuje kącik dla dzieci, który o mały włos nie złapał mnie w nurt zabawy. Ogromny domek dla lalek, niespełnione marzenie z dzieciństwa sprawiło, że byłam gotowa zrezygnować ze wszystkich deserów świata, zostać tam i się bawić! Szkoda, że jestem taka duża :( Zresztą i chłopięca wersja zabawy, czyli drewniany tor dla samochodów, była niezwykle kusząca. Kameleon wie, jak przyciągnąć dzieci :) (przynajmniej tak mi się wydaje, bo sami wiecie... było pusto... ale może 10:00, to niekoniecznie najbardziej popularna godzina na zabawy w kawiarni).
Podsumujmy więc tę wizytę tak, że było całkiem przyjemnie w całkiem miłej kawiarni, która nie całkiem wyróżniała się spośród innych kawiarni, które są całkiem ok. No może ten kameleon lekko daje im przody...

KAMELEON, PRUSZCZ GDAŃSKI, AL. KS. WALĄGA 3







sobota, 24 sierpnia 2013

Surf Burger

Coś w tych Surf Burgerach musi być, skoro tyle ludzi o nich mówi. Niby tylko budka na kółkach (jeżdżąca! ah!), a tyle zamieszania. Wyruszyliśmy więc na polowanie i dopadliśmy ją w centrum Gdańska, naprzeciwko Cafe Szafa (o aktualnej lokalizacji możecie dowiedzieć się na facebookowej stronie baru, którą zdążyłam podlinkować Wam już w pierwszym zdaniu :) ha!), swoją drogą jeżdżący bar wybiera całkiem dobre lokalizacje. Duży plus za ogólne ogarnięcie.
Jak wygląda? Jak duży samochód, z otwieranym bokiem. Można go też rozpoznać po przyjemnej woni rozchodzącej się w niedalekim sąsiedztwie, lub po całkiem sporym zbiorowisku głodomorów oczekujących na swoje zamówienie (wczoraj czas oczekiwania wynosił około 15 minut). Do tego z dużego radyjka rozchodzi się rytmiczna muzyka, która przypomina mi odrobinę bębny ze smoczej łodzi (kucharz zdecydowanie ma ułatwione zadanie, jeśli chodzi o miarowe składanie burgerów). 
Procedura zamawiania wygląda w ten sposób, że z daleka łypie się na tablicę z menu, dobiera idealnego burgera, wspina na palce, aby złożyć zamówienie przy wysokiej ladzie, płaci się, dostaje się papierowy numerek i z pokorą oddala, aby resztę czasu spożytkować na nerwowe wyczekiwanie. Wspomniany przeze mnie zapach zdecydowanie nie ułatwia sprawy!
Jak już mija te 15 minut, w czasie których kilkanaście radosnych osób zdążyło opuścić plac boju z ciepłym jedzonkiem w ręku, nadchodzi czas, abyśmy i my odebrali nasze cieplutkie burgery od zapracowanej blondynki. W kulinarnych godzinach szczytu nie ma nawet czasu spokojnie zjeść i musi pogodzić tworzenie burgerów z ich jednoczesną konsumpcją (pilnie ją obserwowaliśmy, w razie gdyby zapędziła się aż na nasze buły!). Trzeba również dodać, że zajadała się z takim apetytem, że dodatkowo utrudniała nam nasze nieszczęsne 15 minut! 
Ale czas nadszedł i dostaliśmy wesołe jedzonko opakowane w biały papier. Muszę przyznać, że całkiem zgrabnie im to wyszło i aż przyjemnie było się przetransportować z takim pakunkiem. Uznaliśmy bowiem, że idealnym miejscem na konsumpcję będzie strefa wkoło pomniku Heweliusza (przy Wielkim Młynie).
Odwinęliśmy burgery (specjal burger i burger ostry, za sumę 31 złotych) i oczom naszym ukazała się całkiem spora bułka, która na początku nie do końca chciała zdradzić co ma w zanadrzu (dobrze, że było wypisane wszystko na tablicy! Uf!). Na szczęście pierwszy kęs ją całkowicie zdemaskował. Tak więc mogę Wam powiedzieć, że oba burgery smakowały całkiem dobrze. Stopniowo dochodziło się do kolejnych składników, które gdzieś mniej więcej w środku wybuchały już niczym nie zmąconą eksplozją smaku. Może zabrakło odrobinę sosu i mój burger był troszkę za suchy, ale za to całość ubrania wyszła bez szwanku, więc potwierdza się stwierdzenie, że nie można mieć wszystkiego. Mięso przygotowane elegancko, chociaż przyznam, że dodałabym więcej przypraw, a w szczególności soli, jednak ponownie rozdarta jestem między zdrowym (slow foodowym i dobrym jakościowo) jedzeniem, a przesolonym daniem dla maniaków (mnie :P). Tak, czy inaczej dobra jakość składników w Surf Burgerach wczoraj była niepodważalna, co plasuje bar na całkiem wysokiej, burgerowej pozycji. 
Jeśli jeszcze dodacie do tego fakt, że nie potrzebna jest Wam dyslokacja szczęki, żeby zjeść bułę, to już zupełnie jestem zadowolona. Bo szczerze, to te wielkie burgery tylko mnie przerażają, a tu potrzebna jest jeszcze radość z jedzenia. 
Ah! Zapomniałabym! Muszę dodać też, że sama buła bardzo dobra. Jestem nawet w stanie uwierzyć, że nie była jakoś szczególnie dużo mrożona i wypychana glutaminianami i innymi syfami (wierzę w Was Surf Burgery!). 
Cóż mogę rzecz na zakończenie? Jak macie odrobinkę czasu, to warto wybrać się na burgerowe polowanie. Kto wie (fb!) gdzie dzisiaj stanie surfowy bazarek :) 

SURF BURGER (lokalizacja na fb)