piątek, 21 marca 2014

Gdański Bowke

Głód znienacka zaatakował nas na Długim Pobrzeżu. A to ci dopiero! Przeniknął kolana, omamił rozum, wyostrzył zmysły. Nie pozwolił iść daleko. Ale my przecież dobrze wiemy, że akurat na Długim Pobrzeżu, to daleko iść nie trzeba bo Gdański Bowke już za winklem :) 
Żałuję, że nie opisałam Wam ostatniego śniadania, które właśnie tam zjadłam na werandzie. Żałuję, bo było wyśmienicie. Jeszcze lepiej niż za pierwszym razem (mam odrobinkę fotek z tego wydarzenia, które możecie zobaczyć TUTAJ). Teraz nadrobię to szybciutką wzmianką o obiedzie. 
Otóż po wyborze odpowiedniego miejsca (najgorzej jak są dwa idealne, wtedy trzeba bacznie szukać czegoś, co sprawi, że jedno z nich ustąpi w walce) złożyliśmy zamówienie. Trudno mi określić jak długo na nie czekaliśmy, bo zupełnie nie zwracałam na to uwagi w ferworze radosnych rozmów i nowych wyzwań (człowieczek w wózku zawsze uczy mnie czegoś nowego). Grunt, że jedzonko pojawiło się na stole właśnie wtedy, kiedy powinno. 
Pachniało pięknie, wyglądało imponująco (niestety musicie mi wybaczyć brak pełnego obfotografowania, ale ostatnio zdecydowanie zaczyna mi brakować rąk, do tego moi współbiesiadnicy wyszli z wprawy i zaczęli jeść zanim zdążyłam rozpaczliwie krzyknąć "zaczekaaaaajcie!"), smakowało całkiem nieźle. To znaczy opowiem Wam przede wszystkim o mojej zupce rybnej, która zaskoczyła mnie kolorem (nie jestem zbyt wielkim znawcą tego tematu, jednak moje doświadczenie w jedzeniu zupy rybnej -raz- nastawiło mnie na coś bardziej a la rosołowego) pomarańczowym i całkiem sporym stopniem pikantności (ktoś, kto lubi pikantne jedzenie wyśmiałby mnie na pewno, ale dla mnie odrobina pieprzy i już bucham ogniem), a także bardzo przyjemnym smakiem. Co prawda samego rybnego smaku było tam, moim zdaniem, za mało, ale zdecydowanie zadowolona byłam z wyboru. 
Przyjemność taka kosztowała 18 zł. Może odrobinkę za dużo? Ale sami wiecie jak to jest z restauracjami na Długim Pobrzeżu (podkreślę słowo RESTAURACJAMI, żeby wszyscy mnie dobrze zrozumieli :) ). 
Wspomnieć jeszcze muszę, że bardzo spodobał mi się sposób serwowaniu puree ziemniaczanego (jak strasznie mi przykro, że nie mam zdjęcia całego dania, bo wyglądało bosko! Wspaniała kulinarna kompozycja, jak z jakiegoś pokazu! Piękna!).
Ahh, ważne jest jeszcze to (jak to człowiekowi zmieniają się priorytety :) ), że Gdański Bowke jest całkiem nieźle przygotowany do obsługi dzieci (nie wiem czy mają zabawki, takich zaawansowanych potrzeb jeszcze nie mamy), bo w damskiej toalecie (problem pewnie pojawi się, jak przebrać potomka będzie chciał tata...) jest kącik przygotowany specjalnie do tego. Dodałabym tam jednak odrobinkę więcej światła i może jakieś małe krzesełko. 
Tak czy inaczej kolejna wizyta udana, myślę, że też za sprawą bardzo miłej i pomocnej obsługi (niewymuszone uśmiechy to jest to!). Lubię, polecam, chcę jeszcze :)

GDAŃSKI BOWKE, GDAŃSK, DŁUGIE POBRZEŻE 11

wtorek, 18 marca 2014

Yogen Fruz

Moje uzależnienie od mrożonych jogurtów przybiera na sile. A do tego wszystkiego Gdańsk postanowił pomóc mi w stoczeniu się na samo dno niskokalorycznego nałogu i otwiera coraz to nowe miejscówki, gdzie mogę bez ograniczeń nasycić mój głód. Niedobrze! A właściwie bardzo dobrze! Bo już praktycznie w każdym, często odwiedzanym przeze mnie miejscu, jest jogurciarnia (joguciarnia? jogurtciarnia?)!
Yogen Fruz, o której słów kilka dzisiaj, znajduje się w Madisonie, nieopodal bocznego wejścia do centrum (u zbiegu ulic Rajskiej i Gnilnej), tuż koło apteki. Stoliczki wewnątrz centrum, jak się okazuje również i stoliczki wewnątrz niewielkiego lokalu (tzn. samo miejsce spore, ale dużo z niego zajmuje lodówka z jogurtowymi dodatkami), które na domiar wszystkiego wyglądają bardzo słodko i zachęcająco, zwłaszcza kanapa, zwrócona ku ogromnym wystawowym oknom, gdzie ma się wrażenie, pomimo całkowitego wystawienia na oczy przechodniów, że jest się niewidocznym (uczucie niezwykle cenne i przyjemne w pewnych wypadkach). 
Na początek, gdy przejdziemy przez szklane drzwi, w oczy rzuca się obfitość smakowa jogurtów i cała gama możliwości mieszania, dobierania, zmieniania i dodawania. Oczywiście dla takiego nudziarza jak ja nie istnieje inny smak, niż czekoladowy. Zresztą nigdy nie zawiodłam się na nim, a już na pewno nie w tym lokalu, bo właściwie można odnieść wrażenie, że je się czekoladowe lody, a nie jogurt (za mniejszą dawkę kalorii jestem więcej niż szczęśliwa!). Tym razem zresztą postanowiłam skosztować jogurtu saute, ale wierzcie mi, że dodatków jest tam pod dostatkiem, wszystkie wyglądają świeżo i przeważają te o raczej zdrowej reputacji (owoce, płatki, blee!), ale takich dodatków niegrzecznych (cukierki, polewy, kolorowe posypki, YEAH!) też odnajdziecie wystarczającą ilość. Od kiedy przychodzę tam i ja pojawiła się chałwa (warto czasem coś zasugerować :) ). 
Jogurciki mają stosunkowo przyjemne ceny (7,90 za mały, którego jest całkiem sporo i 11,90 za duży, którego jest jeszcze więcej). Dodatki to zwykle koszt około 1 zł (póki co dodane zostały nam wisienki do jogurtu waniliowego i mięta do jogurtu czekoladowego. Wszystko to nie moje porcje, ale świadkowie mówią, że były całkiem dobre, choć mięty czuć było niewiele). 
I jak już powiedziałam Wam wszystko co wiem o jogurtach i wszystko co widziałam o lokalu, to dodać muszę, że pani, która jogurty nam serwowała była niesamowicie miła, otwarta, aktywna w swojej sprzedaży i uśmiechnięta. Życzyłabym sobie i Wam więcej ludzi, którzy lubią swoją pracę i lubią innych ludzi. Zdecydowanie!
Słowem idealna jogurciarnia (joguciarnia? jogurtciarnia?)! Hej! 

YOGEN FRUZ, GDAŃSK, CENTRUM HANDLOWE MADISON