poniedziałek, 19 stycznia 2015

Marmolada Chleb i Kawa

Częstymi goścmi tu jesteśmy, bo nie ma nic lepszego, niż miejsce z ogromnymi oknami, przyjemnym kolorem mebli, bardzo ładnym wystrojem i ogólnie panującą pozytywną atmosferą. Znacie mnie i wiecie, że czasami to nie jedzenie stanowi najważniejszy punkt przemawiający za danym miejscem. Oczywiście pod tym wzgledem Marmolada Chleb i Kawa też spisują się całkiem nieźle. No i przyznać muszę, że są całkiem po drodze, są całkiem niedaleko. Właściwie rzut beretem z centrum Gdańska, rzut beretem z Wrzeszcza, rzut beretem z Sopotu. Wszystko jadac do, wracając z. Nie ma problemu z parkingiem (mimo tego, że do parkometru trzeba wrzucić kilka groszy), a miejsce w lokalu staram się rezerwować jadąc tam, tak na wszelki wypadek, bo całkiem sporo ludzi lubi tam jeść. 
Nauczyłam się też rezerwować krzesełko dla młodego, bo tych niestety jest tam mało. I chociaż istnieje legenda mówiąca o tym, że mają aż dwa krzesełka, to nawet obsługa nie do końca chyba w nią wierzy. I tutaj widzę całkiem spory błąd, bo dawno już minęły te czasy, gdy rodzicie z dziećmi siedzą w domach. Myślę, że krzesełek powinno być więcej, wszak złożone nawet na zapleczu wiele miejsca nie zajmują. Zresztą raz trafiliśmy w taki czas, gdzy dzieci było dwoje, krzesełko jedno. Na dodatek młody zjawił się w lokalu jako pierwszy i pani z obsługi nawet powiedziała, że nam krzesełko przyniesie na górę, a tu klops, bo z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu krzesełko trafiło do dziecka, które przyszło później... no ale nic to, nie chcecie przeciesz czytać żali mamuśki.
Zresztą ja też nie jestem jakaś taka specjalnie czepialska i drobne incydenty tego typu nie zniechęcają mnie do dobrego lokalu. Pisze o nich z potrzeby pokazania Wam całości i pełnego obrazu, takiego recenzenckiego poczucia totalnego subiektywizmu :)
Wracam więc do tego dnia, kiedy głodni po długim podziwaniu wystawy w ECSie, dotarliśmy do Marmolady. Zarezerwowane miejsce (i fotelik) już na nas czekały. Menu szybko pojawiło się na stole. Szybkie zamówienie (chociaż o drożdzówce musiałma przypominać) i w miarę normalne oczekiwanie na obiad. 
Teraz Ci, bez dzieci, zakrywają oczy, a Ci z dziećmi czytają o kąciku dla dzieci. Bo to super, że jest. Jest stolik, jest krzesełko, do kolorowania coś i kredki są (do kolorowania pokolorowane przez kilkadziesiąt dzieci, ale nie wymagajmy, żeby lokal kupował co kilka dni nowe, opanujmy się), są zabawki, jest nawet kuchnia i bujaczek, jest i dywan. I niby wszystko się zgadza, a jednak szkoda, że na dywanie stoją mebelki, więc nie spełnia swojej funkcji (siedzące dziecię bawi się nie na podłodze, tylko na miękkim dywaniku), a miejsca nie ma, żeby to wszystko z niego zdjać. Ale kącik jest? Jest! Więc odczepcie się, 
I jakoś tak uczucia mam mieszane i sami widzicie, że jeździć tam chcę, bo jedzenie dobre, ale taka jakaś gorycz przeze mnie przemawia, bo pewnie pojawiać się tam będziemy rzadziej, czego bym nie chciała, a wszystko przez to, że młody nie czuję się tam za dobrze. I poczucie mam, że szkoda, że niewiele trzeba, żeby to zmienić i skoro już chętni są w lokalu, żeby przyjmować rodziny z dziećmi, to może warto by zrobić jakiś głębszy research i dowiedzieć sie co tak serio rodzicom odpowiada (dla tych mniejszych i tych większych). Bo wiecie, albo robić coś na 100%, albo na 100% nie robić. Mam rację?
Wracając jednak do jedzenia, to zawiedziona nie jestem. Tradycyjnie zresztą. Wysoka jakość składników, starannie przygotowane potrawy, bardzo dobrze wyważone proporcje, czasami zbyt posolone, ale sól uwielbiam, więc narzekać nie będę (idealnie by było, gdyby frytki nie były tak bardzo wysmażone). Do tego wszystkiego, poza żołądkiem, najeść się mogą i oczy, bo to wszystko wygląda tak smacznie i estetycznie. Sami widzicie więc, dlaczego nie chcę z nich rezygnować! Może Marmolada przeczyta, może część zabawek wywali, żeby mniej było, ale za to użyteczniej, może dokupi fotelik, może wzbogaci menu dziecięce (dzieci lubią też kaszę :) ), a wtedy ja nie będę stamtąd wychodzić! (I to nie jest groźba :P ). 
Ot i wygadałam się. Ja matka :) 

MARMOLADA CHLEB I KAWA, WRZESZCZ, UL. SŁONIMSKIEGO 5

wtorek, 6 stycznia 2015

Bistro Kos

Uwaga! Spoiler! Koniec (jak zresztą środek i początek) tej recenzji są baaaaardzo (tak, tak, wiem, nie ma takiego słowa, ale myślę, że idealnie nadaje się, aby odwzorować mój entuzjazm) pozytywne. I wreszcie mogę użyć, z całą świadomością, słowa "ugoszczona" :) 
Dokładnie tak poczułam się w Bistro Kos jak ostatnio zjawiłam się, z całą naszą rodzinną ferajną, na śniadanie. Szybkie zajęcie miejsca, szybkie podanie menu i kredek dla młodego (on ma jeszcze odrobinę inne podejście do sposobu ich użytkowania, ale przecież to nic nie szkodzi) i jeszcze szybsze pozbycie się butów młodego i moich. Po co? Bo nie wiem, czy wiecie, ale w Bistro Kos jest rewelacyjna sala przygotowana specjalnie dla dzieciaków. Zabawki, klocki, lalki, samochody, misie, książki, gdy, komputery, stoliki, domki, czego dusza tylko zamarzy, a małe ręce zdołają unieść. A wszystko pod czujnym okiem kamer, żeby opiekunowie spożywający sobie w spokoju posiłek (tak... na pewno tak to wygląda...) mogli zrelaksować się, a jednocześnie baczenie na swoje pociechy mieć poprzez ogromny telewizor na ścianie (nie bójcie się, nie jest to big brother dla całej restauracji, tylko dla jednej z sal, najczęściej zajmowanej właśnie przez rodziców, bo bezpośrednio łączącej się z pokojem zabaw (Christian Grey zupełnie zepsuł to określenie dla świata :( ). 
Jak więc łatwo się domyśleć młody i ja radośnie bawiliśmy się ogromniastymi klockami (kolejny wyraz, który niektórzy dorośli używają zupełnie nie tak, jak trzeba!), a ten już zdecydowanie starszy spokojnie złożył zamówienie i nadzorował całości wycieczki, obserwując nas w telewizorze. 
Nic więc dziwnego, że w ferworze akcji nie zauważyliśmy ile czasu trzeba było czekać na jedzenie :) Na szczęście nie było specjalnego marudzenia, że trzeba przestać się bawić, bo nadszedł czas jedzenia. I tak, jak zadowolony był tatuś, zadowolona była mamusia i zadowolony był młody (ależ ja Wam piękny obrazek namalowałam!). Obfitość podwójnego śniadania opisać może tylko zdjęcie, bo wszystkiego było tyle, że w pewnym momencie zupełnie straciłam wątek :) Natomiast smak był bardzo przyjemny i nie przeszkadzały nam nawet zbyt przeciągnięte na patelni jajka (nawet nie namawiajcie mnie, żebym napisała cokolwiek na temat tego wyrazu :) ). 
No dobrze, może odrobinę pochłonęła mnie jakaś fala euforii, ale jeśli restauracja potrafi ją wywołać, to ja jestem zdecydowanie na tak! No i jeszcze jak młody jest na tak i nie trzeba się stresować, jak człowiek chce wyjść z dzieckiem z domu (chociaż słyszałam, że to ostatnio jest jakieś takie mniej modne i na wszelki wypadek zakazałam młodemu wszelkich bobasich sztuczek), to ja (a nawet mogę zaryzykować i powiedzieć my) jestem jeszcze bardziej zdecydowanie na tak! Ot co!
A pisałam już, że za ten ogrom jedzenia i ciepłe napoje zapłaciliśmy 40 zł? Plus 5 zł za sok jabłkowy domówiony później? Nie mówiłam? A więc słuchajcie, za ten ogrom jedzenia i ciepłe napoje zapłaciliśmy 40 zł? Plus 5 zł za sok jabłkowy domówiony później :) 
Ah! I jeszcze urzekły mnie te malutkie sztućce dla dzieci i ogólnie całe nastawienie Kosu na głodomorów małych i dużych (pomijam brak windy na piętro, na którym to całe nastawienie się znajduje...)





 BISTRO KOS, UL. PIWNA 9/10