wtorek, 6 stycznia 2015

Bistro Kos

Uwaga! Spoiler! Koniec (jak zresztą środek i początek) tej recenzji są baaaaardzo (tak, tak, wiem, nie ma takiego słowa, ale myślę, że idealnie nadaje się, aby odwzorować mój entuzjazm) pozytywne. I wreszcie mogę użyć, z całą świadomością, słowa "ugoszczona" :) 
Dokładnie tak poczułam się w Bistro Kos jak ostatnio zjawiłam się, z całą naszą rodzinną ferajną, na śniadanie. Szybkie zajęcie miejsca, szybkie podanie menu i kredek dla młodego (on ma jeszcze odrobinę inne podejście do sposobu ich użytkowania, ale przecież to nic nie szkodzi) i jeszcze szybsze pozbycie się butów młodego i moich. Po co? Bo nie wiem, czy wiecie, ale w Bistro Kos jest rewelacyjna sala przygotowana specjalnie dla dzieciaków. Zabawki, klocki, lalki, samochody, misie, książki, gdy, komputery, stoliki, domki, czego dusza tylko zamarzy, a małe ręce zdołają unieść. A wszystko pod czujnym okiem kamer, żeby opiekunowie spożywający sobie w spokoju posiłek (tak... na pewno tak to wygląda...) mogli zrelaksować się, a jednocześnie baczenie na swoje pociechy mieć poprzez ogromny telewizor na ścianie (nie bójcie się, nie jest to big brother dla całej restauracji, tylko dla jednej z sal, najczęściej zajmowanej właśnie przez rodziców, bo bezpośrednio łączącej się z pokojem zabaw (Christian Grey zupełnie zepsuł to określenie dla świata :( ). 
Jak więc łatwo się domyśleć młody i ja radośnie bawiliśmy się ogromniastymi klockami (kolejny wyraz, który niektórzy dorośli używają zupełnie nie tak, jak trzeba!), a ten już zdecydowanie starszy spokojnie złożył zamówienie i nadzorował całości wycieczki, obserwując nas w telewizorze. 
Nic więc dziwnego, że w ferworze akcji nie zauważyliśmy ile czasu trzeba było czekać na jedzenie :) Na szczęście nie było specjalnego marudzenia, że trzeba przestać się bawić, bo nadszedł czas jedzenia. I tak, jak zadowolony był tatuś, zadowolona była mamusia i zadowolony był młody (ależ ja Wam piękny obrazek namalowałam!). Obfitość podwójnego śniadania opisać może tylko zdjęcie, bo wszystkiego było tyle, że w pewnym momencie zupełnie straciłam wątek :) Natomiast smak był bardzo przyjemny i nie przeszkadzały nam nawet zbyt przeciągnięte na patelni jajka (nawet nie namawiajcie mnie, żebym napisała cokolwiek na temat tego wyrazu :) ). 
No dobrze, może odrobinę pochłonęła mnie jakaś fala euforii, ale jeśli restauracja potrafi ją wywołać, to ja jestem zdecydowanie na tak! No i jeszcze jak młody jest na tak i nie trzeba się stresować, jak człowiek chce wyjść z dzieckiem z domu (chociaż słyszałam, że to ostatnio jest jakieś takie mniej modne i na wszelki wypadek zakazałam młodemu wszelkich bobasich sztuczek), to ja (a nawet mogę zaryzykować i powiedzieć my) jestem jeszcze bardziej zdecydowanie na tak! Ot co!
A pisałam już, że za ten ogrom jedzenia i ciepłe napoje zapłaciliśmy 40 zł? Plus 5 zł za sok jabłkowy domówiony później? Nie mówiłam? A więc słuchajcie, za ten ogrom jedzenia i ciepłe napoje zapłaciliśmy 40 zł? Plus 5 zł za sok jabłkowy domówiony później :) 
Ah! I jeszcze urzekły mnie te malutkie sztućce dla dzieci i ogólnie całe nastawienie Kosu na głodomorów małych i dużych (pomijam brak windy na piętro, na którym to całe nastawienie się znajduje...)





 BISTRO KOS, UL. PIWNA 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz