niedziela, 10 lutego 2013

Naleśnikowo

Na naleśnika obiadowego wybraliśmy się do miejsca, które już raz odwiedziliśmy, a które zwie się Naleśnikowo. Ostatnio byliśmy całkiem zadowoleni, więc tym razem spodziewaliśmy się podobnej reakcji. Wystrój już znacie, chociaż muszę powiedzieć, że przy większym obłożeniu stolików delikatnie zanika. Ale nic to, zbytnio się nad tym nie zastanawiając, złożyliśmy zamówienie. Naleśnik z suszonymi pomidorami i mozzarellą oraz naleśnikowy makaron zapiekany z bekonem i groszkiem z sosem carbonara (ten konkretny podawany był z pieczarkami, a szkoda...), a do tego bezalkoholowy grzaniec. Czas oczekiwania na tyle długi, by go zauważyć, ale na tyle krótki, żeby się tym nie zdenerwować. Jeśli chodzi o smak, to makaron przypadł mi do gustu (poza wspomnianymi pieczarkami)/ Bardzo lubię takie mączne klimaty. Grzaniec fenomenalny. Mogłabym go pić i pić! Cieplutki, aromatyczny, słodko-kwaśny, z pysznymi pokrojonymi jabłkami. Absolutnie polecam! Jednak gdy przejdziemy do jego części obiadu, tutaj pojawia się problem. Powiem Wam tak, że ostatnio uznał, że może być i nie było tak źle. Jednak tym razem, gdy drugi raz mógł posmakować ich wytworów, uznał, że w sumie to jedzenie jest nijakie, mało doprawione i generalnie bez szału. Zapewne nie byłby aż tak dosadny, gdyby nie zdenerwował się (ja zresztą podobnie) na obsługę. Na początku powiem coś, co powtarzałam już wiele razy: nie samym jedzeniem żyje lokal! Na klimat miejsca, na jego pozytywną opinię i wreszcie na odbiór jedzenia, ma wystrój, jeśli jest to muzyka i przede wszystkim obsługa. Tutaj niestety Naleśnikowo przegrywa. Może i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zaczęło się od pomylenia zamówienia stolika obok. Incydent ten wywołał takie podekscytowanie wśród załogi, że zaczęły sypać się przeróżne historyjki, które za zadanie miały zatuszować błąd i zagadać zmieszanie kelnerki, która niedokładnie odebrała zamówienie.
Efekt był taki, że chcąc nie chcąc, wysłuchaliśmy kilku historyjek o różnych klientach Naleśnikowa. Jacy to tamci i owi byli dziwni, śmieszni, głupi, normalni. Historyjki te (a właściwie jedna, ale za to długa) okraszone były zwrotami, które zasłyszeć można na podwórkach, a które niektórzy zwykli nazywać, zresztą bardzo niesłusznie, łaciną. Brzmiało to całkiem podobnie do słowa "kurtyzana". Podobne znaczenie i też na literkę "k". I ponownie, nie byłoby w tym nic złego, gdyby towarzystwo Naleśnikowe, robiło to dyskretnie, lub chociaż schowane w kuchni. Ale nie! Głośno, wesoło i pół metra od nas, a około metr od innych klientów. 
Pokornie, aby nie narazić się krytycznym kelnerkom, zjedliśmy nasze naleśniki i dyskretnie wycofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje. Nie chcieliśmy narażać pań na konieczność opowiadania kolejnych (całkiem nijakich) historii przy kolejnych, bezbronnych klientach. Także Drogi Czytelniku, jeśli będziesz mnie kiedyś szukał, to nie zaglądaj do Naleśnikowa, bo mnie tam na pewno nie będzie. 




2 komentarze:

  1. słabo słabo, oj ciekawa jestem czy kiedyś się poprawi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie sądzę, żebym szybko sprawdziła, ale staram się nie skreślać...Bardzo się staram..........

      Usuń