wtorek, 21 maja 2013

Zatoka Sztuki

Od razu zaznaczam, że miejsce, w którym zjedliśmy sobotnie śniadanie jest bardzo przyjemne. Składa się na to nie tylko cudowny widok, odświeżająca bryza znad coraz cieplejszej wody i słońce, ale również specyficzna estetyka, przejrzystość i jasność całego miejsca. Dlatego tym bardziej przykro mi, że recenzja, która właśnie powstaje, nie będzie należała do tych najbardziej pozytywnych.
Ale od początku... 
Do zjedzenia śniadania w Zatoce Sztuki skłoniło nas to wszystko, co powyżej, ale też i ciekawe menu, które znalazłam na ich stronie. Poza tym ilekroć spacerowaliśmy gdzieś w jej okolicach, czuliśmy się jak na wakacjach. Niesamowity jest klimat, jaki tworzy to miejsce. 
Zaczęło się od całkiem sporego chaosu w restauracji, który zapewne wywołała spora grupa gości hotelowych, którzy przewijali się przez stoliki. Kelnerzy zbici w grupkę prawdopodobnie opracowywali strategię na kolejne minuty. Właściwie tylko dwójka z nich postanowiła zobaczyć co słychać u porozsadzanych gości. Tym więc sposobem przeszliśmy tuż koło kelnerów niezauważeni. Zajęliśmy bardzo słoneczne miejsce w ogródku, z prześlicznym widokiem na wodę. I od tego momentu rozpoczęła się całkiem interesująca sytuacja, podczas której trudno nam było zorientować się, czy podejdzie kelner, czy może my powinniśmy do kelnera podejść. Okazało się, że dołączyli się do nas inni klienci, którzy, podobnie jak my, postanowili skorzystać z usług restauracyjnych. I tak wszyscy siedzieli, czekali, czekali, czekali, wątpili i w końcu udawali się na poszukiwania kelnerów (którzy cały czas krążyli między stolikami, chyba tylko po to, aby stworzyć iluzję wiatru, bo sporo osób było bardzo niezadowolonych z czasu oczekiwania). Jeden z naszych sąsiadów (współczułam mu ogromnie, bo siedział na słońcu w garniturze) nie wytrzymał i przez telefon wyraził swoją dezaprobatę na czas oczekiwania na wodę. 
Czekaliśmy i my, aż wreszcie mąż mój uznał, że zapoluje na kelnera, który akurat zaczynał kolejną turę biegania. Padło pytanie czy jesteśmy gośćmi hotelowymi i odpowiedzią zasłużyliśmy na menu zawierające w sobie tylko pozycje śniadaniowe, bez napojów, ani niczego innego (oczywiście całkiem możliwe, że więcej dobroci można było zamówić przy barze, ale przydałaby się taka informacja wypowiedziana z ust pracownika). Kelner z delikatnym przestrachem podał nam je do rąk i uznał, że powinien postać nad nami, abyśmy na pewno sprawnie dokonali wyboru. Zresztą dokładnie tak się stało (w tym szaleństwie jest metoda!) i w rezultacie na karteczce z naszym śniadaniem znalazł się omlet, zestaw past i dwa soki pomarańczowe (najwyraźniej nie było opcji wyciskanego soku, bo kelner nie zapytał nas o jaki sok pomarańczowy chodzi. A może opcja była, tylko troskliwy nasz opiekun uznał, że sok wyciskany jest średni i woli go nam oszczędzić...). Pierwsza część jedzenia pojawiła się szybko, bo soki i chlebek mogliśmy konsumować po kilku zaledwie minutach. Pozostała część pojawiła się nieco później, ale przyznać trzeba, że nie jakoś tragicznie długo. Zresztą oczekiwania było zabawne, bo pojawiało się coraz to więcej klientów delikatnie niepewnych co do sytuacji panującej w restauracji i mogliśmy obserwować ich zmagania z obsługą. 
A jak smak? Omlet ociekał tłuszczem. Co prawda żaden ze mnie Gordon, ani ty bardziej Ramsey, ale omletów się w życiu moim objadłam. I chociaż w smaku zły nie był, to czuć było słabej jakości tłuszcz. Pasty smakowały całkiem przyjemnie, tylko niestety były mało doprawione, a restauracja nie była wyposażona ani w sól, ani w pieprz na stolikach (mogłabym poprosić kelnera, ale już sami domyślacie się, jak wielkie wyzwanie to stanowiło). Sytuację ratowało całkiem smaczne pieczywo. Sok jak najbardziej pomarańczowy. 
Nieniepokojeni  (super słowo!) przez kelnera, zjedliśmy prawie wszystko, poprosiliśmy o rachunek (nie będę pisała jak wiele nas to kosztowało wysiłku), zapłaciliśmy 48 złotych i poszliśmy. Następnym razem sprawdzimy, czy kelner nie zapytał o to, czy mamy ochotę na coś jeszcze, lub czy smakowało, bo chciał nas spławić, czy może zapomniał.... Oj, ten pośpiech w weekend....
Ale ja wrócę! Za ładnie tam jest, żeby się tak szybko poddawać!

ZATOKA SZTUKI, ALEJA F. MAMUSZKI 14, SOPOT

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz