piątek, 3 maja 2013

Ogródek Pod Jabłoniami


Zabrałam Was już do Torunia, pokazałam odrobinę Reszla, to teraz czas na Augustów. Dzisiaj dzień raczej deszczowy, więc zaopatrzeni w parasolki ( :) ) uznaliśmy, że z cukru nie jesteśmy i ruszyliśmy na podój miasta. Ale cukier, jak to cukier... spada :) Nadszedł czas na uzupełnienie zapasów i na odrobinę ciepła i suchości.

Nad Nettą znajduje się bardzo przyjemna restauracja, która zachęca głodomorów już samą lokalizacją. Gdy nie pada można usiąść na pomoście (liczymy na taką okazję), lub w ogromnym ogródku i rozkoszować się czystą rzeką, katamaranami i niezliczoną ilością ptactwa wodnego (na przykład wiecznie głodnymi łabędziami). Na wszelkich nośnikach informacji gastronomicznej goście głoszą, że dobrze tu jeść dają. Znani nam tubylcy (pozdrowienia dla Moniki) potwierdzają. A i nasze drobne doświadczenia mówią, że jest tam całkiem przyjemnie. Nie ma więc co się zastanawiać, deszcz nie przestaje padać, idziemy sforsować bramy Ogródka Pod Jabłoniami.

Całkiem sporo ludności w środku, a kelnerki fruwają z dziwnymi słuchawkami na uszach. Szybko pojawia się na stole karta (prawie przez nas nie zauważona), szybko następuje zebranie informacji o naszych preferencjach kulinarnych, bez zbędnych ochów i achów, poleceń szefa kuchni. Konkret! Co chcecie, to macie. Menu estetycznie ubogie, ale za to drewniany odpowiednik na barze daje radę.

Na trunki ciepłe i zimne czekamy stosunkowo krótko. Nie będę się za bardzo rozpisywała w tym temacie, bo zamówiony został Lech, Cola, herbata z torebki, kawa z ekspresu i Reds. Smak jaki jest każdy wie i widzi. Podanie jak najbardziej poprawne.

Jednak jak powiadają mądrzy ludzie apetyt rośnie w miarę... picia i w taki oto sposób, po całkiem niedługim czasie, do lanych rarytasów dochodzi odrobinę mniej lany żurek w chlebie, do tego pieczywo z masłem czosnkowym (które znika w zastraszającym tempie :) ) i placki ziemniaczane. Zacznijmy od żurku w chlebie, który wygląda i pachnie na prawdę smacznie. Chlebek świeżutki, żurek zapewne też, bo na twarzy konsumenta pojawia się błogi uśmiech wypełnia. Na szczęście nie wywalają nas za zjedzenie zastawy, bo po kilku sekundach i po całym chlebie nie ma ani śladu. Jak to dobrze, że widelce są z metalu! Chlebek z masłem czosnkowym też radośnie na nas spoziera, masełko pachnie świeżością i czosnkiem. Za tę część pożywienia zabiera się konsument numer dwa i od razu zyskuje przewagę nad gorącą jeszcze porcją. Nic nie zatrzyma głodnej kobiety :) Placki ziemniaczane, podawane zazwyczaj saute, zostały przeze mnie zestawione ze śmietanką i cukrem. Na szczęście bez większych oporów ze strony kelnerki. Dostałam cztery ogromne sztuki, które już po połowie sprowadziły błogi uśmiech zapełnienia, widziany wcześniej w okolicach żurku. Dobrze, że na ratunek przyszedł konsument numer dwa, znany już Wam szerzej jako głodna (chociaż nie za bardzo) kobieta i podebrała mi placuszka. Inaczej polegałbym z kretesem. Oczywiście nie w walce z jakością, a ilością, bo jakość była tutaj absolutnie fenomenalna.


Gdy już byliśmy szczęśliwi i pełni (przynajmniej część z nas) uznaliśmy, że czas ponownie zmierzyć się z deszczem i głodnymi łabędziami. Zapłaciliśmy.... 61 złotych! Uwielbiam Augustów i te ceny! Z wrażenia zamieszczam dla Was zdjęcie rachunku. Pożegnaliśmy panią kelnerkę, której brak uśmiechu i zaangażowania zrzucam na karb ogromu pracy i udaliśmy się na kolejną potyczkę z deszczem ze świadomością, że wrócimy tu później, bo menu obfite i kuszące wielce...

1 komentarz: