sobota, 10 sierpnia 2013

Ogródek Pod Jabłoniami

Ogródek Pod Jabłoniami już dla Was opisałam jakiś czas temu. I szczerze przyznam, że było to miejsce w którym zawsze jedliśmy przy okazji wizyty w Augustowie. Dobrze, tanio i dużo (Polacy lubią tak najbardziej). Restauracja praktycznie zawsze pękała w szwach od uśmiechniętych klientów i skaczących na trampolinie dzieciaków. Dodatkowo też wyróżniała się stylem i jakością spośród innych augustowskich budek z jedzeniem. Dlatego też wybaczałam im drobne grzeszki, takie jak zapomniane zamówienie, czekanie na kartę, średnio uprzejmy personel. Myślałam sobie, że skoro tyle ludzi czeka na jedzenie, a panie są zabiegane to nic mi się nie stanie jak poczekam i ja. 
Dzisiaj jednak przelała się czara goryczy. Klientów nie było zbyt wielu, więc uznaliśmy, że wszystko szybko się rozwinie i dostaniemy upragnione pożywienie. Nic bardziej mylnego, ponieważ obsługa w chwilach wolnych od obsługiwania gości, doskonale bawiła się w swoim towarzystwie, zupełnie ignorując nasze wygłodniałe miny. 
Gdy już myślałam, że zostaliśmy dostrzeżeni, okazywało się, że kelnerki idą po prostu do umiejscowionego niedaleko nas stolika z dwoma panami (najpewniej znajomymi), których w pewnym momencie obsługiwały aż trzy osoby. Dla przypomnienia u nas było osób z obsługi zero. 
Poddaliśmy się i uznaliśmy, że czas samemu się o siebie zatroszczyć. W kilka chwil (jak widać niewiele trzeba) mieliśmy na stole menu (przyniesione własnonożnie) i oddaliśmy się radośnie wybieraniu potraw, myśląc, że najgorsze mamy za sobą (mój tok rozumowania przedstawiał się następująco: zobaczą, że mamy menu, czyli, że jesteśmy nowymi klientami, którzy jeszcze nie zamówili. Szybko przyjdą, zbiorą nasze kulinarne marzenia na kartce i zaniosą do kuchni, żeby w niedługim czasie przynieść ku nam ich urzeczywistnienie). Nie... nie mieliśmy. Zignorowani po raz kolejny (nawet przez kelnerkę, która podeszła do stolika obok pytać, czy wszystko ok) ustaliliśmy, że dajemy im 5 minut i wychodzimy. Chyba wyczuli burzową chmurę nad naszym stolikiem, bo po minucie podeszła do nas kelnerka pytając czy już wybraliśmy (już? już? JUŻ DAWNO!). Zanim jednak zdążyliśmy powiedzieć "dzień dobry", kelnerka, bez cienia czegokolwiek (o uśmiechu i przyjemnym tonie nie wspomnę) poinformowała nas, że na jedzenie czeka się 1,5 h, do tego i tak większości dań już nie ma... szybciej i ekonomiczniej wyszłoby jej, gdyby powiedziała "spadajcie", przekaz i tak byłby ten sam. A my co? A my spadliśmy. Lokal też... a szkoda... jak takie rzeczy się dzieją tam, gdzie wcześniej było dobrze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz